Do przyjemnego dla oczu przejrzenia tego materiału najlepiej używać przeglądarek internetowych Mozilla lub Opera. Osobom ogladającym i czytającym w IE w niektórych wersjach obraz się posypie!
Materiał ten miał ukazać się wcześniej i sądzę, że chwilę po wydarzeniach w Ostrowie byłby najlepszym okresem na jego publikację lecz postanowiłem ostatecznie za pośrednictwem SportGniezno.pl i tylko tu opublikować sobotnio-niedzielny wyjazd Startu Gniezno, a wraz nimi Kacpra Gomólskiego, bo o nim ta lektura będzie.
Koniec sezonu żużlowego to również dobry czas na wspomnienia ciekawych i emocjonujących tegorocznych rozgrywek ligowych dla naszych zawodników.
Dla Kacpra Gomólskiego to pierwszy sezon w tej drużynie i zarazem drugi start w Brązowym Kasku. Dlatego mam nadzieję, że relacja ta przypadnie Wszystkim do gustu.
Cz. 1 Jak to jest na tym świecie...?
Opiszę tu fragment, mały, dwudniowy fragment wycięty z życia żużlowca, właściwie dwóch żużlowców (rodzinny team) jednak materiał ten dotyczyć będzie głównie Kacpra Gomólskiego, zawodnika gnieźnieńskiego Startu.
Patrząc po ostrowskich ekscesach zrozumiałem, że kibice żużlowi swoich zawodników uważają za bożyszczy - za tych co mogą więcej od innych.
Prawdą jest, że aby wsiąść na motor żużlowy, ścigać się 100 km/h na motocyklu bez hamulców parę godzin po szlace, błocie czy gnieźnieńskim betoniku trzeba mieć pasję i żużel we krwi. Trzeba być naprawdę szaleńcem, żeby po ciężkich kontuzjach i urazach chcieć wsiąść powtórnie na motocykl i brać udział w wyścigach.
Pamiętajmy, że wypadki w tym sporcie zdarzają się często. Na szczęście tylko nieliczne są śmiertelne. W wyścigach F1 głównym zadaniem konstruktorów bolidów jest zadbanie o zdrowie i życie kierowcy, a co zrobiono w świecie speedway`a?
Praktycznie dwie rzeczy - nakaz używania tzw. chlapaczy i dmuchane gumowe bandy na wirażach, a to, że na torze jest błoto, nikogo już nie obchodzi.
Pomyślcie - Eugeniusz Błaszak czy Krzysztof Cegielski to sportowcy, którzy nigdy nie będą już chodzić, a Grzegorz Smoliński czy Marcin Rożak ulegli śmiertelnym wypadkom podczas meczów. Dlaczego?
Czasem brawura, czasem kontrowersyjne decyzje sędziego - takie są realia dnia codziennego żużlowca. Niektórzy nie wytrzymują presji trenerów, czy zarządów klubów, presji kibiców lub spraw osobistych. Wielu z nich niestety odchodzi na zawsze.
Dlatego Apel do Wszystkich kibiców - zanim zawodnika zbluzgacie epitetami zastanówcie się co On musi ryzykować aby móc dojechać do mety. I nie powinno ty być róznicą czy to nasz czy ich zawodnik to tylko człowiek... (aut.)
Dlatego tu chciałbym pokazać choć namiastkę (dwa dni) z życia zawodnika przed kolejnym meczem.
Sobotni poranek w warsztacie
Wczesny poranek dla Jacka Gomólskiego (ojca Kacpra) zaczyna się wyjściem z pupilem domu, rotwailerem Dragonem. Potem śniadanie i wyjazd do garażu -warsztatu przy hotelu usytuowanym obok stadionu Startu.
Team Gomólskich dzierżawi cały dół, który do niedawna był warsztatem pracy zawodników Startu Gniezno a obecnie jest warsztatem pracy Gomólskich.
Początek przygotowań do prac to 7.30 rano. Jak mówi Jacek, są dni gdzie zaczynają od 6. Ja dołączyłem do nich ok. 8.00 i tak z przerwami byliśmy razem dwa dni.
Tuż po moim przyjściu zauważyć mogłem nawał prac, które ich czekają, tym bardziej, że dzień wcześniej wszyscy mieli treningi w Gnieźnie, a w Zielonej Górze trening punktowany.
Ok. 8.20 do ekipy dołącza Adrian Gomólski, który wraz ze swoim mechanikiem - Markiem Nowakiem rozkłada motocykle. Każdy z motocykli jest wielokrotnie dokładnie myty, czyszczony, a następnie osuszany. Marek Nowak, był reprezentant Startu Gniezno w latach 90-tych, obecnie mechanik Adriana, tajniki motoru żużlowego ma w jednym paluszku.
Każda część motocykla jest spryskiwana płynem do rozpuszczania smarów (Ultramedem lub Emutandem). Po kilku minutach spłukiwana jest karcherem i ciepłą wodą. Czynności te powtarza się dwu – trzykrotnie, następnie osusza się je na słońcu lub sprężarką. Karcherem myte są też osłony na motocykle, buty - praktycznie wszystko. Każda dosłownie śrubka, silnik osłona jest dokładnie myta i czyszczona. Kewlary jako jedyne oddawane są do pralni chemicznej.
W międzyczasie, kiedy Marek zdemontował motocykl Adriana, który jest już na zewnątrz myty i czyszczony, Jacek zaczął rozbierać jedną z maszyn Kacpra (jest godzina 8.45).
W tym czasie Marek zajął się dwoma silnikami - jednym zdemontowanym, drugim całkiem nowym, w których zabezpiecza wszelkie otwory przed zalaniem w czasie wielokrotnego mycia płynami i wodą. Po chwili doszła do nas kolejna osoba - Sławomir Dudek, mechanik Kacpra Gomólskiego. Natychmiast po przebraniu się, wspólnie z Jackiem zabierają się za demontaż kolejnej z maszyn Kacpra.
Część po części, śrubka po śrubce, demontują wszystko, co się da zdemontować.
Dramat następuje w momencie, kiedy rozbierają osłonę jednego z silników i odkrywają opiłki metalu – oznacza to, że silnik ten więcej nie pojedzie i musi przejść gruntowny remont. Najprawdopodobniej uszkodzony jest wał, lecz tym zajmą się już po zawodach. Według opinii Jacka silnik ten wytrzymał ok. 32 biegi, a jego naprawa może kosztować 4.5 tys. złotych.
Jest godzina 9.20, a głównej osoby, o której ma być ten materiał nadal nie ma!
W tym czasie ciężko mi stanąć w jakimś miejscu wewnątrz garażu, ponieważ każdy z mechaników, Adrian i Jacek robią coś cały czas - wszystkie przedmioty są przekładane bądź przestawiane.
Jak przekazał ojciec Kacpra – Jacek - jako najmłodszemu z rodziny temau Gomólskich przychodzi wszystko najłatwiej. Jako najmłodszy, zawsze był oczkiem w głowie całej rodziny. Może dlatego Kacper dość skrzętnie to wykorzystuje na swoją korzyść, przez co dłużej śpi i najmniej poświęca się pracom nad przygotowaniem sprzętu. Za to Adrian jest jego przeciwieństwem. On zawsze ciężko pracował na swoje sukcesy. Jest obowiązkowy i pracowity, skrupulatnie zajmuje się sprzętem, a rzetelnymi treningami wypracował swoją pozycję w świecie żużlowym.
Krótko mówiąc tata określił Kacpra jako niezłego ananasa…
Obaj synowie - Adrian i Kacper, już od dzieciństwa przebywali z ojcem przy motocyklach, najpierw w Gnieźnie, potem w Bydgoszczy i ponownie w Gnieźnie. Żużel mają we krwi. Obaj zanim na dobre rozpoczęli karierę żużlową, jeździli i ścigali się na speedrowerze w gnieźnieńskim klubie Orzeł.
O 10.25 wreszcie pojawia się Kacper. Idzie powolnym krokiem w kierunku warsztatu. Po przywitaniu się z każdym przebiera się, a następnie nie przemęczając się swoją pracą rozpoczyna od czyszczenia gogli, zamontowania na nie nowych nakładek i dokładnego czyszczenia kasku, który jest podarunkiem od jednego ze sponsorów.
W tym samym czasie inni nadal rozbierają motocykle, czyszczą je i myją. Prace te trwają bez przerwy. Jak mnie poinformował Marek Nowak, przygotowanie jednego motocykla trwa ok. 5 godzin, a czasem nawet dłużej.
Wreszcie i Kacper również rozpoczyna karcherem myć swoje rzeczy: kołpaki, buty, osłony inne części żużlowego ekwipunku.
Od ok. 11.30 prace powoli zaczynają słabnąć. Krzątając się po warsztacie każdy przygotowuje się do całkowitego osuszenia niektórych części oraz do składania motocykli.
Około południa zrobiliśmy sobie mała sjestę, zamówiliśmy kilka pizz, które zniknęły w tempie naprawdę błyskawicznym. Zaraz potem Adrian wyjechał do Ostrowa, gdzie był gościem honorowym na weselu syna sponsora, Adriana Garncarka. Na wyjazd ten przygotował jeden z motocykli oraz kewlar.
cz. 2
Odwiedziny w szkółce żużlowej
O 12.10 całą grupą, łącznie z Kacprem, odwiedzamy szkółkę, w której również trwają intensywne prace nad przygotowaniem sprzętu. Część motocykli rozebrana stała przed szkółką, czekając na solidne czyszczenie i mycie, druga część czekała już na zmontowanie.
Przed szkółką był również Zeciu (Łukasz Związko, były zawodnik Startu Gniezno), miał już kilka rozebranych, umytych maszyn, które powoli montował w jedną całość. Należy dodać, że Zeciu jest mechanikiem Nicolai Klindt`a - duńskiego reprezentanta oraz zawodnika m.in. KM Ostrów.
Na terenie szkółki, trwały też przygotowania do treningu zawodników. Szkółka to określenie potoczne, tak naprawdę to jej nazwa brzmi: Amatorski Klub Żużlowy w Gnieźnie.
Prace przygotowawcze do treningu troszkę trwają. Musi zjawić się trener, którym jest dobrze znany gnieźnieńskim kibicom, Leon Kujawski. Muszą przybyć na stadion również służby medyczne, które zabezpieczają trening żużlowców na torze. W czasie oczekiwania trwa polewanie toru, bo upał jest dość spory, więc wysychanie nawierzchni przebiega błyskawicznie.
O 13.50 pojawia się trener Leon Kujawski, a zaraz po nim nadjeżdża ambulans medyczny i ostatecznie trening może się rozpocząć. Zawodnicy szkółki, oraz starsza część AKŻ, szybko przebierają się w kewlary. Zakładają najpierw wszelkie osłony (zabezpieczenia) na kręgosłup, kolana, łokcie. W tym też czasie pompowana jest dmuchana banda.
Kacper jedynie grzecznościowo sprawdza sprzęt i kewlar jednego z zawodników AKŻ, Karola Andrzejczaka, któremu na ten dzień użyczył sprzętu. Kacper parę swoich wyjazdów zaliczył wspólnie z Marcinem Wawrzyniakiem i Adrianem Gałą oraz innymi adeptami czarnego sportu.
Trening trwał do godziny 17.00 – w jego trakcie ustalono, która część uczestników treningu pojedzie do Leszna na DPŚ. W tym momencie moja rola się kończy, ponieważ Kacper i rodzina Roberta Wawrzyniaka - właściciela Szkółki Żużlowej w Gnieźnie udała się do Leszna. Ja, ze względu na prowadzenie Speedway Pubu musiałem przygotować lokal dla klientów tych co DPŚ w Lesznie oglądać chcieli w naszym pubie.
Jak wiemy, wszystkie zawody w Lesznie zostały odwołane. Wszyscy, którzy wyruszyli do Leszna, w drodze powrotnej musieli się suszyć i przygotowywać (przynajmniej większość) do wyjazdu do Ostrowa.
Kilka moich refleksji:
Nie jeździłem na treningu, nie musiałem ubierać się w te kosmiczne ubiory jakimi są ochraniacze i kewlar, nie musiałem narażać się na wysoką temperaturę jaka była w tym dniu - byłem lekko ubrany, a po tylu godzinach byłem cały mokry, przemęczony i miałem już dość wszystkiego…. A co musieli czuć żużlowcy??? Chyba szaleństwo trzyma ich przy życiu i każe przeć do przodu.
Nieszczęśliwy wypadek
W trakcie treningu niestety wydarzył się dramat , mianowicie podczas jednego z biegów uległ wypadkowi Oskar Fajfer. Upadek był na tyle nieszczęśliwy, że złamał on biodro, przez co na długi czas zostaje wyeliminowany z wszelkich treningów.
Niedziela dzień wyjazdu do Ostrowa
Miała być zwyczajnym wolnym dniem od pracy dla przeciętnego Polaka. Dla kibiców dzień pełen oczekiwania na jazdę swoich idoli w Ostrowie, dla zawodników ciężka praca, jaką jest wyjazd i udział w zawodach. Dla żużlowców to chleb powszedni. Jeszcze nikt nie wiedział, że ostrowskie popołudnie przejdzie do historii polskiego speedwaya. Nikt z nich nie sądził, że będąc w parku maszyn może grozić im wielkie niebezpieczeństwo… lecz o tym już później.
Pomimo odwołania DPŚ w Lesznie, kibice w pubie walczyli ostro do prawie 5 rana, więc snu nam pozostało niewiele. Należało wcześnie wstać, bo DPŚ przełożony został z soboty na niedzielny ranek na 11.00 rano. Fani czarnego sportu zapowiedzieli swoje wcześniejsze przybycie do pubu.
Rozpoczęliśmy oglądanie transmisji, ale o 13.30 Jacek dzwoni, że mam zjawić się na parkingu przy warsztacie na ul. Wrzesińskiej. Przybył tam też Jacek i Kacper ze swoim mechanikiem Sławomirem Dudkiem. Po chwili zjawił się Adrian z mechanikiem Markiem Nowakiem. Dziś bowiem wyjeżdżaliśmy na zawody do Ostrowa.
Wszyscy rozpoczęli pakować sprzęt. Po upływie ok. 15 minut dwa samochody były spakowane i o 13.45 wyjechaliśmy w drogę do Ostrowa. Przed stadionem zauważyliśmy grupę gnieźnieńskich kibiców, którzy czekali na autokar mający ich dowieźć na mecz Startu w Ostrowie.
Jechałem w samochodzie Jacka i Kacpra. Ten od razu udał się na specjalnie zrobione miejsce, gdzie można się przespać czy też zwyczajnie położyć i odpoczywać. Wyjeżdżając z Gniezna wcześniej wszyscy oglądaliśmy DPŚ. W Lesznie po raz kolejny mecz został przerwany i w momencie wyjazdu Polska była na trzeciej pozycji, wyglądało to dość nieciekawie. Jacka i Sławka co chwila ktoś zawiadamiał telefonicznie o poczynaniach w Lesznie, gdzie ciągle ogłaszano przerwę.
Po drodze też mieliśmy pogodę przeplataną raz słońcem, raz deszczem. Tego drugiego raczej było więcej. Mieliśmy więc obawy czy mecz się odbędzie.
Po jakimś czasie Jacek odebrał telefon od Staszka Gały i dowiedzieliśmy się, że DPŚ się zakończył i Rosja zajęła pierwsze miejsce, a nasi ostatnie!! W tym momencie trochę wszystkim miny zrzedły, bo wiadomo, że to my w ostatnich latach górowaliśmy nad innymi. Zaczęliśmy dyskutować o słabej postawie w tym dniu Tomka Golloba.
Chwilę potem Sławomir Dudek – mechanik Kacpra, odebrał telefon od kolegi, że to Polska ma Mistrza Świata, a Rosja zajęła czwartą pozycję. Nastała całkowita konsternacja w naszym samochodzie, Jacek dzwoni ponownie do Staszka Gały i pyta się jaki jest wynik w końcu?! Staszek dementuje wcześniejszą informację, Polska jednak zdobyła Mistrza Świata. Okazało się, że nieprawdziwą, tak fatalną informację, usłyszał od jakiegoś niezbyt trzeźwego kibica i taką nam przekazał. Śmiechu w samochodzie było co niemiara !!
O godz. 15.35 wjechaliśmy do Ostrowa, po paru minutach byliśmy już na parking stadionu. Każdy rozładowuje samochód do przydzielonego boksu w parkingu dla zawodników gości. Kacper dostał miejsce obok Mirka Jabłońskiego, który wraz z Krzyśkiem Jabłońskim był już na miejscu.
Już na początku dało się zauważyć napięcie wśród zawodników i trenerów. Po chwili dowiaduję się o co chodzi. Udałem się na tor i przeraziłem się ogromnie, bo wyglądał jakby za chwilę mieli sadzić na nim roślinki lub ziemniaki. Nawierzchnia przypominała tor motocrossowy.
Traktory grzęznące w mazi szlamowej starały się równać koleiny, które powstawały pod wpływem nacisku kół. One powstawały już po nadepnięciu butem, a co dopiero przejechaniu czymś cięższym. Zacząłem robić zdjęcia, ale okazało się, że ktoś z klubu ostrowskiego zabronił robienia zdjęć i zostałem wyproszony z toru. Była godzina 16.05.
Wróciłem więc do parku maszyn, w pewnym momencie zjawił się też Eugeniusz Błaszak, który był w szoku po obejrzeniu toru. Wielu zawodników nie dowierzało własnym oczom spoglądając na tor!!!
Sędzia, który już się zjawił, rozpoczął obchód całego toru rozmawiając na przemian to z ostrowskimi, to z gnieźnieńskimi działaczami oraz z zawodnikami.
O godzinie 17.00 już zapada wstępna decyzja, że zawodnicy w dniu dzisiejszym nie chcą wyjechać na tor. Środkowa część toru, patrząc z perspektywy kibica, wyglądała nawet dość dobrze lecz, wystarczyło na niego wejść, a pod stopami sączyła się woda, co dawało efekt nadepnięcia wilgotnej gąbki. Same wiraże to już tragedia. Właśnie na nich leżała masa mazi, która miała konsystencję budyniu. Stawiając nogę na czymś takim można było buty w niej zostawić...
Kacper w tym czasie uczestniczył w paru zebraniach naszej grupy zawodników, gdzie podczas jednego Leon Kujawski każdego z osobna pytał jaki dzień mu pasuje, żeby dojechać na następne spotkanie, środa czy piątek, bo założenia trenera i zawodników były takie, żeby spotkanie niedzielne przełożyć.
Niestety kierownik ostrowskiej drużyny kompletnie tego faktu nie przyjmował do wiadomości i za wszelką cenę mecz chciał rozegrać w dniu dzisiejszym. Jednak i zawodnicy jego drużyny odmawiali wyjazdu na tor.
Godzina 18.00, czas rozpoczęcia zawodów, sędzia Marek Wojaczek podejmuje decyzję o przedłużeniu równania i osuszania toru. Tych feralnych prób osuszania toru, jak pamiętam, były ogółem trzy i za każdym razem wiraże wyglądały tak samo. Leżała na nich bitumiczna maź.
Na wcześniejszą propozycję Leona Kujawskiego o zdjęciu tej mazi z toru i odłożeniu na skraj murawy otrzymał odpowiedź, że murawa nie jest własnością klubu i nie mogą tego uczynić! Byłem zdziwiony, ale trener chyba jeszcze bardziej….
Godzina 18.45, na trybunach zaczyna się robić gorąco. Epitety „betoniarze”, oraz inne, mniej wyrafinowane, dało się słyszeć nawet w parku maszyn.
Kibice po wielogodzinnym oczekiwaniu na stanowisko sędziego zaczynali się już poważnie niecierpliwić.
Godzina 19.30. Po wielokrotnej odmowie wyjazdu na tor zawodników, po upływie 2 minut od ogłoszenia, że zawodnicy mają wyjechać, sędzia ogłasza podwójny walkower dla obydwu drużyn i zawieszenie ich w dalszych rozgrywkach.
Kiedy spiker ogłosił to przez mikrofon, oczywiście dziwnym trafem bardzo akcentując „że gnieźnieńscy zawodnicy wspólnie z naszymi odmówili wyjazdu...” i w tym momencie nastąpił zwrot akcji jakiej nie spodziewał się nikt. Wcześniejsze epitety w kierunku zawodników to drobnostka w porównaniu co nastąpiło za chwilę.
Kibice schodząc z korony stadionu zaczęli otaczać park maszyn. Wszyscy byliśmy uwięzieni, ochraniani tylko przez małą grupkę ochroniarzy.
W naszym kierunku zaczęło lecieć wszystko, czym dało się rzucić. Kamienie, cegły, połamane płyty chodnikowe spadały na samochody i dach parku maszyn. Ten na szczęście był metalowy, więc tu nic nam nie groziło lecz ogłuszający efekt spadania kamieni na blaszany dach dodawał grozy całej sytuacji.
Zawodnicy i mechanicy w szalonym pośpiechu pakowali swój sprzęt do samochodów. Wielu z nich prawie na czworakach dochodziła do swoich busów i samochodów. Sprzęt znajdował się poza parkiem maszyn więc był narażony na uderzenie i dewastację. Część kibiców wdarła się na teren parkingu dla zawodników, ale na szczęście została powstrzymana przez ochronę.
Przyglądając się głównej bramie i płotowi okalającemu nas, to tyko cud, że wytrzymały napór kibiców i nie wydarzyła się większa tragedia.
Po chwili nadjechała policja, która stanęła między płotem a kibicami. Uspokoiło to nastroje i zachowanie kibiców. Pakowanie zaczęło się na nowo, aż tu nagle kolejna niespodzianka! Rozpoczęła się kanonada złożona z jaj!!! Oczywiście jako pierwszy zaliczyłem jedno z nich, na szczęście tylko jedno…. bo trzy inne spadły obok.
Ochroniarze mieli świetną zabawę, wyłapywali jajeczka na przysłowiową klatę. Cały czas padały epitety w kierunku zawodników, największe w kierunku Krzysia Jabłońskiego, a wszystko przeplatała przyśpiewka „złodzieje, złodzieje, złodzieje...”.
Byliśmy już spakowani jak większość innych zawodników, ale wyjechać nadal nie było można.
Po ok. godzinie nadjechała prewencja policji i kordonem dokonali rozłamu w dość sporej grupie kibiców (źródła podają różne dane od 1000 do 1500 osób), która uniemożliwiała wyjazd z parku maszyn.
Marek Wojaczek wspólnie z synem już wcześniej wyjechali innym wyjazdem.
Godzina 21.30, wyjeżdżamy, a zamieszki w Ostrowie, z tego co mi mówiono, jeszcze przez pewien okres czasu trwały. Plan wyjazdu ulega zmianie, właściwie nazwał bym go planem ewakuacyjnym, ponieważ część naszych kibiców, nie wracała już autokarem, ale zabrała się z zawodnikami. W naszym aucie też były trzy dodatkowe osoby.
Po drodze zatrzymaliśmy się w jednych z zajazdów na zasłużoną kolację i kawę. Tam czekali na nas znajomi Jacka, którzy dojechali chwilę wcześniej. W trakcie trwania kolacji cały czas trwała dyskusja o wieczornych ekscesach w Ostrowie….
Gniezno, godz. 23.30. Wyładunek sprzętu. Jacek wszystkich porozwoził do domów.
Tak wygląda życie żużlowca w dniach zawodów. Są to dni szczególnie niebezpieczne i każdy z członków rodziny zawodnika pragnie tylko, aby wrócił on cały i zdrowy.
Materiał ten nie jest robiony na czyjeś zlecenie. Po prostu miałem taki pomysł. Jest możliwe, że poza moją stroną internetową opublikuja go też inni! więc zapraszam.
Chciałem być z Gomólskimi w tych dniach i za tą możliwość serdecznie dziękuję.
Wspomnienia czar... film ukazujący choć troszke jak było tam od środka
PS.
Podziękować chciałem bo bez nich materiał ten by nie powstał:
Jackowi Gomólskiemu - tata
Kacprowi Gomólskiemu
Adrianowi Gomólskiemu - brat
Małgorzacie Kostenckiej i Tomkowi Strękowi
Materiał i zdjęcia opracTomK
treść została wydrukowana ze strony http://www.sportgniezno.pl/wiadomosc,Dwa_dni_z_zycia_Kacpra_Gomolskiego.html