Rok 1999.
Już nie początki Speedrowera w Gnieźnie, ale wciąż czasy małych rowerów i krótkiego, technicznego toru w Parku Jordanowskim. Orzeł Gniezno jako srebrny medalista poprzednich rozgrywek, do kolejnego sezonu przygotowywał się bardzo solidnie. Była szeroka kadra seniorów, na czele z Łukaszem Kokottem i Przemysławem Kwapichem, wsparta młodymi i obiecyjącymi wychowankami, między innymi Leszkiem Wiśniewskim i Łukaszem Łanieckim. Do tego trener Krzysztof Miziołek, który to wszystko miał dobrze poskładać.
Apetyty na kolejny medal DMP były ogromne. Co prawda Drużynowy Mistrz Polski z roku 1998 – Pavart Rawicz był niemal stuprocentowym faworytem, to jednak Gnieźnanie nie składali broni. Nastąpiło wiele zmian organizacyjnych, a DMP odbywały się systemem dwustopniowym, z podziałem na dwie grupy: północną i południową.
Runda zasadnicza
Orzeł rozpoczął sezon od zwycięstwa u siebie z MiPo Bydgoszcz (beniaminek ówczesnych rozgrywek) 47-42. W kolejnym meczu nie pozostawili złudzeń drużynie Szawera Leszno, wygrywając na wyjeździe 49-39. Był to sygnał, iż w tym sezonie gnieźnianie znów będą liczącą się drużyną.
Kolejne dwa spotkania Orzeł Gniezno rozgrywał u siebie. Najpierw z ZKS-em Zielona Góra, a następnie z Polonią Piła. Oba zakończyły się pogromami rywali. Zielona Góra została pokonana 65-24, a pilanie ulegli w stosunku 58-32.
Przed rundą rewanżowa z klub z Pierwszej Stolicy Polski był na czele tabeli grupy północnej.
Runda rewanżowa rozpoczęła się zgodnie z planem. Co prawda wyjazd był do Leszna, ale mecz z ZKS-em Zielona Góra. Wysokie zwycięstwo (60-29) utwierdziło zawodników w przekonaniu, iż są w stanie w tym sezonie osiągnąć wiele. Niestety, w między czasie w eliminacjach do rozgrywek Mistrzostw Polski Par Klubowych doszło do zawieszenia dwójki zawodników Orła. Łukasz Kokott i Przemysław Kwapich za niesportowe zostali odsunięci od ligowych spotkań swojego zespołu. Pierwszy na jedno spotkanie, drugi zaś do końca rundy zasadniczej.
Do Piły na mecz z Polonią gnieźnianie jechali w mocno odmłodzonym składzie. Wygrać się nie udało. Pierwsza porażka w sezonie, 43-46.
Kolejny wyjazd i kolejne zero do ligowej tabeli. Tym razem ekipa trenera Miziołka nie sprostała w Bydgoszczy drużynie MiPo, przegrywając 40-50. Ostatnie spotkanie rundy zasadniczej miało miejsce w Grodzie Lecha, gdzie Orzeł nie zwykł przegrywać. Szawer Leszno mimo zaciętej walki uległ, 47-43. Do kolejnej fazy rozgrywek z pierwszego miejsca awansowało MiPo Bydgoszcz, z drugiego zaś gnieźnieński Orzeł.
Bydgoszczanie w półfinale Play-Off trafili na częstochowskie Lwy, natomiast rywalem obrońcy mistrzowskiego tytułu - Pavartu Rawicz był Orzeł Gniezno.
Półfinał Play-Off
Para niezwykle ciekawa, dwie najlepsze drużyny z roku poprzedniego, przedwczesny Finał. Pierwszy mecz odbył się w Gnieźnie. Olbrzymia mobilizacja w obozie gospodarzy sprawiła, że to właśnie Orzeł był jedną nogą w następnej fazie. Zwycięstwo 52-38 nie przekreślało jednak szans rywali w rewanżu. Do Rawicza gnieźnianie udali się specjalnie podstawionym autokarem, zabierając grupę własnych kibiców. Atmosfera spotkania wyjątkowa, wręcz niespotykana. Zawodnicy Pavartu starali się z całych sił, walczyli do końca, jednakże tego dnia to rowerzyści Orła mieli na ustach uśmiech. 49-41 dla Rawicza, oznaczało jedno: jedziemy w Finale Play-Off.
W drugim dwumeczu nieoczekiwanie łatwo awans do Finału wywalczyli częstochowanie. Najpierw wygrali u siebie 57-32, by w Bydgoszczy przegrać zaledwie 41-49.
Finał Play-Off
Pierwszy mecz finałowej fazy rozegrano w Gnieźnie. Pełna mobilizacja i szansa na historyczny sukces. W obu ekipach panowało niemal identyczne nastawienie. Początek spotkania należał do gości. Zwycięstwo 4-2 w pierwszym biegu braci Szawjorków, nad Radosławem Sieradzkim i Łukaszem Kokottem, później dwa remisy 3-3 i po trzech gonitwach 10-8 dla Lwów. Bieg 4 Orzeł wygrał podwójnie (para Mariusz Małecki - Paweł Kozłowski), a w wyścigu 6 taki wynik przywieźli goście (Jakub Teresiński - Marcin Szwajorek). Wobec remisu w 5 biegu, na tablicy wyników wciąż widniało dwupunktowe prowadzenie Częstochowy (19-17).
Taki stan rzeczy utrzymał się przez kolejne dwa wyścigi. Zmiana wyniku nastąpiła w drugiej części spotkania. Bieg 9 Sieradzki i Kokott wygrali 5-1, następny goście 4-2 (30-30), ale sama końcówka należała do gospodarzy. Kolejno 5-1, 4-2, 5-1 i 10 punktów przewagi przed biegami nominowanymi. Pierwszy z nich zakończył się remisem, w drugim zaś Orzeł wygrał 4-2 (Kozłowski, przed Marcinem Szwajorkiem, Kwapichem i Tomaszem Szwajorkiem). Ostatecznie 51-39, czy to wystarczy?
Rewanż.
Po udanym wyjeździe do Rawicza, kolejny raz postanowiono udać się na mecz autokarem. Przy okazji wizyty w Częstochowie, gnieźnieńscy zawodnicy odwiedzili także klasztor jasnogórski. Być może, był to pewien sposób na wyciszenie przed czekającym ich ciężkim spotkaniem lub zwyczajnie turystyczna atrakcja.
Na miejscu w drużynie Lwów widać było nową twarz. To Anglik Lee Galley, specjalnie sprowadzony na to finałowe spotkanie. Początek meczu, podobnie jak w Gnieźnie należał do gości. Orzeł wygrał biegi 2 i 5, odpowiednio 4-2 i 5-1, wobec jednego zwycięstwa gospodarzy (4-2 w wyścigu 4) i pięciu remisów, po 8 gonitwach wynik brzmiał 26-22 dla Gniezna.
Podobny zwrot akcji jak w pierwszym spotkaniu, nastąpił także w rewanżu. Druga część zawodów należała do Lwów. Marcin Szwajorek i Paweł Wójcik przywieźli 5-1 w biegu 10, a Jakub Teresiński i Błażej Kępka 4-2 w biegu 11 (przedzielił ich Radosław Sieradzki). Kolejna gonitwa to remis 3-3, a ostatni bieg przed nominowanymi para Orła wygrała 4-2 (Kokott, przed Teresińskim, Kwapichem a wykluczony był Bednarczyk). 39-38 prowadzili w tym momencie gospodarze, i nic mogło już gościom odebrać złotych medali Drużynowych Mistrzostw Polski (78-89 w dwumeczu)!
Bieg czternasty, 4-2 dla gospodarzy: Bednarczyk, za nim Kwapich, Tomasz Szwajorek oraz Łukasz Łaniecki. Bieg piętnasty to 5-1 dla miejscowych, Marcin Szwajorek z Dominikiem Rycharskim okazali się lepsi od Łukasza Kokotta i Radka Sieradzkiego.
W gnieźnieńskiej drużynie zapanowała niezwykła radość, pierwszy raz w historii Orzeł był najlepszą drużyną w Polsce. Niestety sama ceremonia była dość szybka, gdyż częstochowscy kibice (niezwiązani w ogóle z Lwami) nie przyjęli zbyt miło faktu porażki drużyny z ich miasta.
Huczne świętowanie zaczęło się od momentu wejścia zawodników do autokaru. Liczna grupa kibiców wspólnie z nimi zaczęła śpiewać naprędce tworzone piosenki. Podczas jednego z postojów, gdy bohaterowie tego dnia dawali upust swojej radości, kilku z nich zgubiło... złote medale. Jednak nie to było najważniejsze, a zdobyty tego dnia tytuł Drużynowych Mistrzów Polski.