W Gębarzewie lecą (w) kulki

2010-09-29



Poligon w Gębarzewie, używany dawniej przez żołnierzy z gnieźnieńskiego garnizonu, mocno już zarósł iglastym drzewostanem, nie oznacza to jednak, że spotkać tam można już tylko grzybiarzy. Druga, ważniejsza – ASG to absolutnie nie jest pochodna medycznego zabiegu USG (ultrasonografii). Tajemniczy skrót ASG (ang. Air Soft Gun) oznacza repliki broni palnej, wykonane w skali 1:1 bądź 1:3, strzelające plastikowymi kulkami. O miłośnikach tej broni, których w Gnieźnie nie brakuje, traktuje poniższy tekst.

Air Soft Gun to także sport i – o czym sam się przekonałem – wspaniały sposób na spędzanie wolnego czasu. Jest bardzo podobny do popularniejszego paintballa, lecz wykorzystujący wierne repliki broni palnej, co znacznie uatrakcyjnia całą zabawę. Repliki broni można podzielić na różne klasy – są modele sprężynowe, wymagające każdorazowego przeładowania po oddaniu strzału (osobiście nie polecam w potyczkach na bliskie odległości), modele gazowe, a także elektryczne (tzw. Air Electric Gun). Zasięg strzału w ASG waha się w zależności od modelu, typu repliki broni i od sposobu generowania ciśnienia gazu wyrzucającego kulkę. Jest to zakres od 20 metrów dla najprostszych modeli sprężynowych do ponad 100 metrów dla replik karabinów snajperskich. – Tyle powinieneś wiedzieć na początku – powiedział mi znajomy, Sebastian, który w ASG siedzi od 2002 roku i który zaproponował mi strzelanie w niedzielne przedpołudnie.

Dostałeś – przyznaj się
Na poligon przyjeżdżam około godziny 10 rano. Jest słonecznie, ciepło i co ważne w tym sporcie – pusto. Po kilku minutach zjawia się Sebastian – z samochodu wysiada ubrany już w mundur… duńskiego spadochroniarza.  – Korzystamy z duńskiego kamuflażu, ponieważ  polskie prawo zabrania noszenia mundurów naszej armii, z wyjątkiem uniformów historycznych – wyjaśnia mi i pokazuje broń, która laikowi wydać może się prawdziwa.

W ASG strzela się z różnych replik – istnieje podział na zwykłych żołnierzy, snajperów, strzelców wyborowych i tych, którzy strzelają z „cięższych zabawek”. Strzela się plastikowymi kulkami, których średnica wynosi ok. 6-8 minimetrów. Małe? Być może, ale seria z takich kulek, dodatkowo wystrzelona znienacka, boli (przekonałem się o tym osobiście). Sebastian wyciąga karabin dla mnie – w tej grze mam być snajperem. I chociaż ma to być tylko zabawa, w ręku trzyma się replikę broni, a w metryce ma się już dużo więcej niż  siedem lat – trudno jest ukryć dziecięcą radość, która maluje się na mojej twarzy, gdy parę żółtych kuleczek trafia w wybrany liść na drzewie. Po paru minutach zjawia się reszta grupy – Janusz, Roman, Szymon, Adrian… Chłopaki działają w ramach gnieźnieńskiej grupy „Gekon”. Gdy stoję już przygotowany – to znaczy mam broń, glany, bundeswehrkę i ochronne okulary na oczy – reszta uczestników dopiero zaczyna przygotowania, które wprawiają mnie w osłupienie. Nie tylko mundury, ale i ładownice, manierki, nie wspominając już o kominiarkach. Część grupy ma także krótkofalówki – jakoś trzeba namierzyć tego wroga wśród drzew. Szczególne wrażenie robi drugi snajper, który - jak mówi Sebastian – przebiera się za „żywe krzaki”. Jednak nie strój czyni zabawę, a sportowa zasada fair-play. – Tej zasady po prostu trzeba przestrzegać. Jeśli dostaniesz kulką, mówisz o tym albo zakładasz czerwoną chustkę i opuszczasz pole gry – wyjaśnia Sebastian.
 

„Death match” – czyli „chodzisz i strzelasz”
Gdy już wszyscy są gotowi, a broń naładowana, dzielimy się na dwa zespoły. Na początku będzie to typowa strzelanina, czyli „dead match” – chodzi po prostu o to, by odstrzelić wszystkich z drużyny przeciwnej. Bitwa toczyć się będzie w zalesionym kwadracie,

o wymiarach 50 x 50 metrów. Granice wyznaczają nasypy dawnych stanowisk artyleryjskich. Najważniejsza zasada – pod żadnym pozorem nie wolno ściągać gogli ochronnych i strzelać na wysokości twarzy. Wraz z resztą chłopaków idziemy na miejsce zbiórki. Ponieważ jestem nowy, mam za zadanie ochraniać „żywe krzaki” – czyli snajpera, odzianego w profesjonalną, wojskową siatkę maskującą. Rozkładamy broń i czekamy. Dead match może trwać nawet kilka godzin – wystarczy, że wszyscy zechcą zastosować wariant partyzancki i nikomu nie będzie chciało się wychylić. O tym, że strzelanie w ASG wcale nie jest takie proste, przekonuję się po paru minutach. Na skarpie, naprzeciwko nas, pojawia się postać. Po krótkiej rozmowie (– „Jak go widzisz, to ładuj!”) oddaję w jego kierunku pół magazynku. I nic. Część kulek zostaje zniesiona przez wiatr, część kończy swój lot w gałęziach krzaków, za którymi ukrył się mój przeciwnik. Próbuję go podejść – jest cwany i sam zasypuje mnie kulkami. Postanawiam więc zostać i dalej ochraniać snajpera. Jego broń po każdym strzale wymaga przeładowania – dlatego też w walkach na bliskie odległości musi mieć albo jakąś ochronę, albo też broń krótką. Po paru minutach czuwania postanawiam sprawdzić naszą lewą flankę. Wstaję i nagle powietrze przeszywa świst szybko lecących kul, które z impetem wbijają się w moje ciało… Tak mogłoby to wyglądać na prawdziwej wojnie. Ja dostaję po prostu paroma kulkami w łokieć – trochę zapiekło. Mówię „dostałem” i zakładam czerwoną chustkę – muszę być widoczny, żeby już do mnie nie strzelano.  Po chwili schodzą się też inni „zabici” – czekamy do końca gry. – Trzeba uważać – ostrzegają mnie. – Czasem zdarzają się jakieś wypadki, ale to typowe dla sportu – jakieś skręcenia, złamania, od czasu do czasu ktoś ułamie kawałek zęba. Zdarza się – podsumowują. Gra kończy się po około40 minutach. Chwila odpoczynku i rozpoczynamy następną grę.

„Capture the flag” – czyli jak to odwiązać?!
Cel jest prosty – zdobyć flagę. Można ją potem oczywiście odbić – na wszystko drużyny mają po 30 minut. Po wystrzelaniu prawie wszystkich z naszej drużyny i zdobyciu flagi, nastąpił przełom – odbiliśmy ją i pokonaliśmy przeciwnika, któremu dodatkowo utrudniliśmy zdobycie flagi (nie tylko wisiała wysoko na drzewie, ale była przywiązana do gałęzi). Zabawa kończy się około godziny 14 pamiątkowym zdjęciem.  – W ASG bawić może się każdy, zależy to jednak od zasobów finansowych. Ale frajda jest niesamowita – mówi z uśmiechem Sebastian.

I rzeczywiście, ASG to świetny sposób na aktywny wypoczynek, szczególnie dla osób, które pasjonują się militariami. – Co ciekawe, nikt z nas nie odbywał zasadniczej służby wojskowej. Tutaj mamy zastępczą – kończy ze śmiechem Sebastian.  

Zainteresowanych tym sportem zapraszam na stronę www.gekon.gniezno.pl

Szymon Skalski/Przemiany




treść została wydrukowana ze strony
http://www.sportgniezno.pl/wiadomosc,W_Gebarzewie_leca_w_kulki.html