Co sprawiło, że po kilku latach przerwy zdecydował się pan wrócić do Klubu Sportowego Mieszko tym razem w charakterze głównego sponsora?
- Uważam, że gnieźnieńska społeczność lokalna zasługuje na wszechstronny rozwój wielu dyscyplin sportowych. W obecnej sytuacji gospodarczej jednostkom samorządowym, które w znaczący sposób finansują szeroko rozumiany sport, nie wystarcza środków na to, aby zaspokoić potrzeby wielu organizacji, klubów, stowarzyszeń sportowych. Dlatego też, moim zdaniem, bez wsparcia ze strony lokalnych przedsiębiorców wiele z nich będzie skazanych na wegetację, a nie wykluczam, że część dyscyplin zupełnie zniknie ze sportowej mapy Gniezna. Nie chciałbym, aby problem ten dotknął piłki nożnej. W związku z tym, jak pan wspomniał, zdecydowałem się powrócić do Mieszka, chociaż tym razem w nieco innym charakterze. Odpowiadając na pytanie o powody takiej decyzji mogę stwierdzić, że były dwa zasadnicze: po pierwsze - chęć dokończenia pewnych pomysłów z przełomu wieków, na które ówcześnie zabrakło mi środków finansowych, a po drugie - przekonanie, że dobrami materialnymi powinno się czasami dzielić z innymi. Myślę, że należy również dodać do tego pewną kwestię filozofii marketingowej. Otóż uważam, że sukces firmy powinien mieć odzwierciedlenie w działalności społecznej polegającej na wspieraniu tak zwanej „małej ojczyzny”, czyli miejsca gdzie żyjemy, pracujemy, odpoczywamy, zarabiamy lub tracimy pieniądze. Nie ukrywam też, że bardzo istotnym czynnikiem była chęć wprowadzenia w tę filozofię mojego syna Dariusza, chociaż tak naprawdę w ostatnim czasie to raczej z jego strony wypływała inicjatywa i swoisty doping dla mnie do uczestniczenia w życiu sportowym Gniezna.
Początek rundy jesiennej w wykonaniu mieszkowców był rewelacyjny. Później szereg porażek sprawił, że podopieczni Przemysława Urbaniaka znaleźli się w dolnej strefie ligowej tabeli. Ostatnia dobra seria czterech zwycięstw i szóste miejsce po jesiennej fazie zmagań należy chyba jednak w sumie oceniać pozytywnie?
- Jak najbardziej! Przyznam, że podejmując rozmowy z działaczami o współpracy zastrzegłem, iż moje oczekiwania co do wyniku sportowego pierwszego zespołu szacowałem właśnie na to szóste miejsce. Ale tak naprawdę określiłem to zarządowi w ten sposób, że wynik sportowy ma równoważyć moje zaangażowanie finansowe dotyczące drużyny. Zależało mi przede wszystkim na tym, aby zespół gwarantował kibicom, którzy zdecydują się przyjść na stadion przy ul. Strumykowej, że będą mogli zobaczyć ambitną walkę z każdym przeciwnikiem, o każdą piłkę i o każdy punkt. Myślę, że tym młodym zawodnikom potrzeba też było czasu do tego, aby zrozumieć, że posiadanie sponsora nie wiąże się tylko z pewnymi prawami, przywilejami, ale także obowiązkami. Uważam, że te ostatnie kolejki pokazały, iż udało nam się znaleźć w tej kwestii wspólny język.
Klubowe władze już od kilku sezonów hołdują zasadzie budowania składu w oparciu o własnych wychowanków. Czy taka strategia będzie utrzymana?
- Oczywiście! To jest zresztą jeden z warunków, który przedstawiłem podczas rozmów „handlowych” z zarządem klubu i nie widzę możliwości odstąpienia od tej zasady. Mieszkamy w mieście liczącym prawie osiemdziesiąt tysięcy mieszkańców. Mamy wiele zdolnej młodzieży, kilka drużyn juniorskich. Uważam, że przy systematycznej, zsynchronizowanej pracy szkoleniowców i zaangażowaniu zawodników jesteśmy w stanie w oparciu o własnych wychowanków zbudować silny zespół, co już zresztą pokazują osiągane przez drużynę rezultaty. Uważam, że w Gnieźnie rodzą się podobne talenty jak w innych, często mniejszych ośrodkach. Ważna jest jednak systematyczna praca na wszystkich szczeblach rozwoju kariery zawodniczej podporządkowana myśli trenerskiej szkoleniowca pierwszej drużyny. Uważam, że nie ma potrzeby przeorganizowania kadry zespołu seniorów Mieszka tylko po to, aby na przykład przez jeden sezon zagościć w III lidze, a później przez kilka kolejnych mieć poważne kłopoty finansowe. Uważam, że systematyczna praca z własnymi wychowankami, o której wcześniej wspomniałem, prędzej czy później taki awans przyniesie...
Z pewnością nie tylko fakt mniejszych nakładów finansowych jest tu istotny, ale również wielka satysfakcja, że udało się zbudować zespół w oparciu o własnych, związanych od początku z klubem i miastem wychowanków! Co się jednak stanie kiedy zawodnicy będą chcieli opuścić drużynę chcąc skorzystać z ofert bogatszych ośrodków?
- W żaden sposób nie jesteśmy w stanie ani zablokować takiego odejścia, ani się jemu przeciwstawić, bo tak naprawdę to nie jest nasz cel. Celem jest zbudowanie takiego ośrodka, z którego nikt nie będzie miał zamiaru odchodzić. Chyba, że jego talent i predyspozycje rozwojowe przerosną nasze możliwości szkoleniowe.
W trakcie rundy jesiennej postanowił pan, że pokryje koszty biletów wstępu na mecze ligowe. Kibice mogli więc oglądać czwartoligową rywalizację za darmo. Podczas ostatniego spotkania z 1920 Mosina wszystkim obecnym na zawodach wręczył pan też klubowe szaliki. Niestety, mimo podjętych działań frekwencja na meczach Mieszka nie wzrosła znacząco. Jaka jest szansa na to, że stadion przy Strumykowej odwiedzać będą nie dziesiątki, a setki, a może i tysiące kibiców?
- Uważam, że wszystko jest w nogach i głowach naszych piłkarzy. Budowanie w zespole mentalności zwycięzców da im podstawy do jeszcze lepszej gry. Wytężona praca na treningach umaterialni to, co zbudowane zostanie w głowach, a efektem końcowym będą kolejne wygrane mecze. W Gnieźnie jest ogromne zapotrzebowanie na sport i dla każdej dyscypliny „przewidziana” jest jakaś pula kibiców. Zachętą do przyjścia na mecze Mieszka oprócz zabiegów marketingowych, o których pan wspomniał, musi być przede wszystkim widowiskowa i skuteczna gra oraz coraz lepsza pozycja zespołu w ligowej tabeli.
Sporo czasu upłynęło od momentu, kiedy kierował pan klubem jako prezes. Teraz chyba ma pan również istotny wpływ na decyzje klubowych władz. Zawodnicy i trenerzy nie ukrywają, że obecne wsparcie finansowe z pana strony zdecydowanie poprawiło sytuację klubu. Nie kusi pana, żeby znów stanąć za sterem okrętu pod biało-niebieską flagą?
- Myślę, że moja obecna rola w klubie jest bardzo ważna, a w żaden sposób, obserwując pracę zarządu nie dostrzegam ani potrzeby, ani konieczności dokonywania jakichkolwiek zmian. Wręcz przeciwnie! Mam duży szacunek do obecnych władz za to, że zdołali utrzymać i postawić na nogi klub, na którym już niemal wszyscy postawili „krzyżyk”. Mówiąc nieskromnie brakowało im tylko jednego - solidnego zaplecza finansowego, które pozwoliłoby spokojnie prowadzić klubową działalność. Po zakończeniu rundy jesiennej miałem spotkanie z zarządem klubu, podczas którego zapewniłem działaczy o mojej gotowości do dalszej współpracy gwarantując spokojny byt klubu w najbliższych miesiącach. Chciałbym dodać, że praca i zaangażowanie prezesa Romana Gąsiorowskiego budzi mój najwyższy podziw i szacunek. I wracając do pierwszego pytania - jego osoba i jego poświęcenie dla klubu były także jednym z czynników, które zdecydowały o moim zaangażowaniu w finansowanie Mieszka. Na koniec chciałbym dodać, że nie jest tak, iż tylko ja daję coś klubowi, zawodnikom nie otrzymując nic w zamian. Firma Carbon, której jestem właścicielem znacząco zyskała na wizerunku dzięki realizacji projektu Mieszko-Carbon Gniezno i jestem przekonany, że ta współpraca będzie nadal rozwijać się z korzyścią dla obu stron.
rozmawiał RADOSŁAW KOSSAKOWSKI + foto
Liczba komentarzy : 0