- Po nieudanym z różnych względów sezonie 2013 podał się pan do dymisji jako prezes zarządu Startu Gniezno SA. Nie została ona jednak od razu przyjęta i dopiero w połowie minionego roku rada nadzorcza zdecydowała się na odwołanie pana ze stanowiska, choć tak naprawdę nadal działał pan w klubie jako członek zarządu. A po udanym niewątpliwie sezonie ponownie objął pan stanowisko prezesa. Jakie były przyczyny, motywy, założenia tych decyzji?
- Uściślijmy. Rada Nadzorcza nie przyjęła mojej rezygnacji po sezonie 2013 wskutek czego sprawowałem tę funkcję do czasu Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy w czerwcu 2014. Na nim, podtrzymałem wolę rezygnacji i przekazania stanowiska innej osobie. I choć tym razem Rada Nadzorcza zaakceptowała moją wolę, zdejmując ze mnie funkcję prezesa, to jednocześnie w obliczu braku chętnych do pracy w zarządzie, powierzyła mi rolę jedynego członka zarządu do czasu kolejnego walnego. Na nim, w listopadzie ubiegłego roku, poszerzono Radę Nadzorczą o trzech nowych członków, w tym dwóch sponsorów tytularnych drużyny. Nowa rada w jednej z pierwszych decyzji, ponownie zaproponowała mi stanowisko prezesa z jednoczesnym rozszerzeniem zarządu o Mariusza Purola. Z racji faktu, iż naprawdę sporo pracy włożyłem wespół z Robertem Łukasikiem w „ściągnięcie" tych partnerów do klubu, nie mogłem im powiedzieć „nie". I choć wydawało mi się, że moja rola, jako prezesa Startu, dobiegła końca, to po prostu, pewnym ludziom się nie odmawia!
- Na przełomie lat 2013 i 2014 istnienie żużla w Gnieźnie stanęło pod znakiem zapytania. Co pana zdaniem w głównej mierze zapobiegło tak drastycznym rozwiązaniom?
- Temu najgorszemu zapobiegło zaangażowanie kilku ostatnich ludzi, którzy pozostali na pokładzie tonącego okrętu. Nie chcę wymieniać wszystkich nazwisk, bo mógłbym kogoś nieświadomie pominąć, a zresztą dzisiaj nie ma sensu chyba już po raz kolejny do tego wracać. Muszę jednak wspomnieć o osobie, która nakręcała pozostałych do działania, mimo gasnącego z każdym tygodniem entuzjazmu. Jest nią Robert Łukasik. To on podtrzymywał przez cały czas klub przy życiu, przy okazji motywując innych do pomocy, choćby Pawła Sochackiego, który zaangażował się finansowo w Start, dając pieczęć gwarancji, jaką jest nazwa jego firmy. To były bardzo trudne momenty, o których chcielibyśmy wszyscy jak najszybciej zapomnieć…
- Upadłość układowa i licencja nadzorowana umożliwiły klubowi opanowanie kryzysu i zbudowanie drużyny, która wręcz rewelacyjnie spisywała się - zwłaszcza w pierwszej części ubiegłorocznych rozgrywek. Tak naprawdę cały czas ciążą na klubie zobowiązania finansowe z sezonu w Ekstralidze. Na ile są one obciążające dla klubowego budżetu i w jaki sposób będą finansowane kolejne raty należności związanych z upadłością układową?- - -Realizacja układu jest dla nas ogromnym obciążeniem i nie czynimy z tego tajemnicy. To niezwykle trudne wyzwanie, które realizujemy od roku. Każdorazowo sezon ligowy musi nie tylko przynieść nam środki na bieżącą działalność ale dodatkowo na spłatę wierzytelności. To jak na pierwszoligowe warunki ogromne kwoty, bo ponad sześćset tysięcy złotych rocznie. Kalkulujemy swój budżet tak, aby tych środków starczyło nam na wszystko. Kolejne raty układu musimy pokryć z dochodów spółki w sezonach 2015-2016. Jak dotychczas plan udaje nam się realizować i chciałoby się powiedzieć, oby tak dalej...
- Nie wszystkie ośrodki radzą sobie w taki sposób. Jak odbiera pan fakt okrojenia I ligi do siedmiu drużyn w kontekście „braku chętnych" do udziału w rozgrywkach?
- Marketingowo wygląda to gorzej niż przed rokiem, ale przecież nie jest to efekt zamierzony przez organizatorów ligi. Wszyscy chcielibyśmy startować w komplecie ale z różnych powodów okazało się to niemożliwe. Uważam, że mimo wszystko lepsze dla poszczególnych klubów, niekoniecznie zaś dla Nice PLŻ, jest to, że ścigać się będzie siedem w miarę wyrównanych drużyn, niż osiem wśród których jest zespół dołączony „na siłę". Myślę tu o aspekcie finansowym, a w szczególności o skutkach dla poszczególnych klubów wynikających z udziału w lidze klubu do tego nieprzygotowanego. A ponieważ o faktach się nie dyskutuje, to nie narzekajmy. Mamy siedem ekip, pomiędzy którymi rywalizacja z pewnością będzie bardzo ciekawa.
- Na ile pana zdaniem siedmiozespołowa liga przełoży się na budżet klubu i zainteresowanie rozgrywkami nie tylko ze strony kibiców, ale przede wszystkim sponsorów?
- Powiem coś z czym wielu może się nie zgodzić. Pomijając aspekt częstotliwości startów poszczególnych drużyn i względnie niewielką ilość meczów na ich stadionach, siedmiozespołowa liga nie wpłynie znacząco na zainteresowanie ligą. Powtórzę, jeśli ósmym zespołem, miał być ośrodek „wciągnięty na siłę", który do końca tego nie chciał i nie był na jazdę w pierwszej lidze przygotowany, to lepiej, iż Nice PLŻ pojedzie w liczbie siedmiu drużyn! Nie sądzę aby dodatkowy mecz przed własną publicznością z takim rywalem, przepraszam za określenie „z łapanki", był atrakcyjny dla kibiców lub sponsorów. Pojawiłby się natomiast prawdopodobnie dość spory koszt takiego dwumeczu, który należałoby pokryć. Zatem reasumując, to co z marketingowego i wizerunkowego punktu widzenia jest niekorzystne dla ligi i klubów, ekonomicznie ma swoje plusy.
- Zmniejszenie liczby drużyn postawiło pod znakiem zapytania obecność TVP na pierwszoligowych meczach. W zeszłym sezonie to telewizja żądała zapłaty za relacje. Teraz ma się to zmienić. Jak ocenia pan kwestię współpracy z TVP?
- Szczerze mówiąc, nie do końca znam argumenty telewizji, więc trudno mi się do nich ustosunkować. Ilość meczów transmitowanych na antenie wszak pozostanie niezmienna. Atrakcyjność transmitowanych meczów, raczej nie spadnie. Jedyne co się zmieni to fakt, iż transmisję będą przeprowadzane z sześciu ośrodków, zamiast siedmiu (jeśli nadal nie bierzemy pod uwagę Daugavpils). Może argumentem godnym uwagi jest względnie niewielka różnorodność tych transmisji, ale czy jeden klub więcej tak wydatnie by na to wpłynął? Co do sposobu rozliczeń, nie mogę się wypowiadać. To pytanie do organizatorów ligi. Sam fakt współpracy projektu pod tytułem Nice PLŻ z TVP oceniam bardzo dobrze. Sposób jego realizacji wymaga natomiast ciągłej pracy po obu stronach jeśli efekt końcowy, na którym nam wszystkim zależy, tak naprawdę chcemy osiągnąć.
- Odmowa przyznania licencji kilku ośrodkom (czyli to czego udało się uniknąć Startowi przed minionym sezonem) skutkuje znacznie łatwiejszymi możliwościami pozyskiwania zawodników. Wydawało się, że w Gnieźnie powstaje „drem team", ale tak naprawdę silne drużyny będą i w Ostrowie, i w Rybniku, i w Daugavpils. Zresztą cała liga powinna być dość wyrównana. Czy zatem grudniowe zapowiedzi walki przez Start „o najwyższe cele" nie są przez klubowe władze stopniowe weryfikowane?
- „Dream team" w Gnieźnie? Ani przez moment nie mieliśmy takich zapędów...
- Przestawiliście skład jako jedni z pierwszych i tak to wtedy wyglądało. Dodatkowo zapowiedzi „walki o najwyższe cele” potęgowało wrażenie sporego potencjału…
- Myślę, że liga w zasadzie jest dość wyrównana. Są silne drużyny ale moim zdaniem nie ma zdecydowanego faworyta do awansu i bardzo dobrze. Nie ma też outsiderów, zatem mecze powinny być atrakcyjne dla kibiców i sponsorów. Celów, jakie sobie stawialiśmy i stawiamy nie weryfikujemy. Chcemy wygrywać wszystko, co będzie do wygrania. Bardzo chcielibyśmy wejść do rundy finałowej, a potem stoczyć walkę o najwyższą stawkę, ale czy to okaże się możliwe, pokaże nam dopiero nadchodzący sezon.
- Czy ta „najwyższa stawka" jest tożsama z awansem do Ekstraligi?
- Pomiędzy wygraniem ligi przez jakikolwiek pierwszoligowy zespół, a awansem do Speedway Ekstraligi, znajduje się te kilka kluczowych miesięcy, które wszystko weryfikują. W roku ubiegłym celem naszej drużyny było utrzymanie w lidze. Udało się to z nawiązką. W tym roku chcielibyśmy wykonać kroczek w przód, a to oznacza walkę o czwórkę. Co potem? Będziemy walczyć dalej. Tak długo jak starczy sił, środków i wsparcia kibiców.
- Pojawiają się głosy, że drużyna Startu jest nieco zbyt liczna. Tak naprawdę kontraktując jeszcze jednego juniora można byłoby wystawiać dwa składy. Czy nie wpłynie to negatywnie na relacje interpersonalne w zespole, które w zeszłym roku były wręcz wzorowe?
- Może i nasza drużyna jest liczna, ale choćby ubiegłoroczny sezon pokazał nam, że nawet z trzema/czterema zawodnikami na ławce może przyjść moment kiedy prawie nie ma kim jechać. Seniorów mamy w tym roku w sumie tylu, ilu w zeszłym, więc niespecjalnie podzielam obawy. A co do atmosfery? Tak naprawdę odpowiedź na to pytanie przyniesie czas. Dziś nie sposób tego przewidzieć. Trener Dariusz Śledź dotychczas spajał to znakomicie, a zawodnicy dobrze z nim współpracowali. Liczymy, że i tym razem będzie podobnie.
- W połowie lutego zawodnicy Startu uczestniczyli w kilkudniowym zgrupowaniu. Nie miało ono jednak charakteru szkoleniowego, a typowo integracyjny. Na ile przydatne jest takie właśnie zgrupowanie w ocenie zarządu klubu, ale też zawodników i sztabu szkoleniowego?
- Zgrupowanie integracyjne nie jest nową inicjatywą klubu. Organizujemy je od lat i jak dotąd spełnia ono swoje zadania. W tym roku nie było inaczej. Niemal cała drużyna mogła dzięki zgrupowaniu lepiej poznać siebie, nas, trenera, sponsorów i kibiców. Wierzymy, że to wydarzenie przyniesie efekt nie gorszy niż w ubiegłym roku.
- Rozgrywki ligowe będą w tym roku nieco okrojone, ale kibiców w Gnieźnie czeka nie lada gratka. Do tradycyjnie zbierającego dobre recenzje turnieju „O Koronę Bolesława Chrobrego - I Króla Polski” dołączy półfinał Drużynowego Pucharu Świata. Jak doszło do przyznania organizacji tej imprezy?
- Pewnego grudniowego dnia zadzwonił do mnie prezes Włodzimierz Szkudlarek, z którym co jakiś czas utrzymujemy kontakt w różnych sprawach nazwijmy to sportowo - biznesowych. Zapytał czy nie bylibyśmy zainteresowani tym projektem. Uznałem, że to bardzo ciekawa propozycja dla takiego ośrodka jak Gniezno. Początkowo współfinansowanie tego przedsięwzięcia zaproponowaliśmy panu prezydentowi Tomaszowi Budaszowi, ale ze względu na ograniczone możliwości budżetowe samorządu do akcji skutecznie włączył się Paweł Sochacki. To on nakręcił cały dalszy przebieg wypadków. Doprowadził do spotkania w firmie Carbon z dyrektorem zarządzającym BSI Paulem Bellamy i obaj panowie osiągnęli biznesowy konsensus. Następnie szczegółowo doprecyzowaliśmy kwestie organizacyjne pomiędzy firmą Carbon i klubem. I tak, wespół będziemy realizować ten projekt. Chciałbym podkreślić dwie kwestie. Po pierwsze, gdyby nie Paweł Sochacki i jego zaangażowanie finansowe w ten projekt, na pewno by nie doszło do podpisania umowy z BSI. Po drugie, walnie wsparli nas w rozmowach z BSI panowie Włodzimierz Szkudlarek i Paweł Ruszkiewicz, za co im dziękuję.
- Nowy sezon mimo pewnych perturbacji zapowiada się bardzo emocjonująco. Co dla pana byłoby sukcesem po jego zakończeniu?
- To prawda, że sezon zapowiada się niezwykle interesująco i emocjonująco. Sukcesem byłoby dla mnie zakończenie sezonu „na zero", zrealizowanie drugiego etapu układu oraz dobra pozycja zespołu w lidze. Jaka? Chociażby podobna do tej z sezonu 2014.
rozmawiał: RADOSŁAW KOSSAKOWSKI
foto Roman Strugalski
Wywiad z Arkadiuszem Rusieckim ukazał się w najnowszym wydaniu "Tygodnika Żużlowego"
Liczba komentarzy : 0