VI Turniej O Koronę Bolesława Chrobrego – Pierwszego Króla Polski zakończył oficjalnie sezon żużlowy w Gnieźnie. Sezon, który w założeniu miał być przełomowym.
I z pewnością takim się stał, chociaż chyba nie do końca o taki właśnie przełom chodziło. Dyskusja na temat przyszłości gnieźnieńskiego żużla została ostatnio przyćmiona wydarzeniami w Zielonej Górze, gdzie doszło do bezprecedensowej sytuacji odmowy udziału w rewanżowym meczu finałowym przez ekipę Unibaxu Toruń. Konsekwencje takich decyzji będą pewnie dość bolesne dla torunian. Dla gnieźnieńskich kibiców pewnie jednak i tak ważniejsze są kwestie przyszłości Startu. Warto więc chyba powrócić do tego tematu. Poniżej prezentujemy artykuł jaki dwa tygodnie temu ukazał się w „Tygodniku Żużlowym”.
Co dalej z żużlem w Gnieźnie?
Nie nacieszyli się kibice gnieźnieńskiego Startu zbyt długo udziałem czerwono-czarnych w ekstraligowych rozgrywkach. Apetyty po trzynastu latach nieobecności w gronie najlepszych były z pewnością duże, ale realnie oceniając szanse drużyny na utrzymanie trzeba było liczyć się z możliwością degradacji i dla mnie osobiście nie jest ona wielkim zaskoczeniem. Mało tego, przed inauguracją zmagań zakładałem, że na poziomie prezentowanym w końcówce minionego sezonu będzie jeździł Antonio Lindbaeck. Gdyby tak było prawdopodobnie większość spotkań zakończonych niewielkimi porażkami startowcy wygraliby bez problemu, a moje czarne wizje, o których nie mówiłem głośno - zgodnie z zasadą, że najgorzej jest być złym prorokiem we własnym kraju, nie sprawdziłyby się. Sport ma jednak to do siebie, że jest nieprzewidywalny i mający być liderem Szwed zawiódł na całej linii. Wciąż mam jednakowoż nadzieję, że zdoła się pozbierać, bo przecież życie i tak już go nieźle doświadczyło. Żeby w Gnieźnie po spadku zapanowała jakaś żałoba, to nie powiedziałbym. Pewnie znacznie gorzej wygląda to w Rzeszowie, gdzie tamtejsza Stal zamiast hartować się w najlepszej „czwórce” opuściła nieoczekiwanie szeregi ekstraligowców. Nie ma więc w I stolicy rozpaczy i specjalnego poszukiwania winnych. Prawdziwi kibice mimo utraty szans do końca dopingowali zespół. Co ciekawe pojawiają się również, wypowiadane coraz śmielej, głosy zadowolenia z faktu degradacji. Płyną one zwłaszcza ze środowisk sportowych związanych z innymi dyscyplinami, które zdaniem poszczególnych działaczy były traktowane w ostatnich latach po macoszemu przez władze miasta. Nie da się wszakże ukryć, że żużel jest w Gnieźnie dyscypliną numer jeden i współpraca władz samorządowych z klubem miała istotny wpływ nie tylko na jego budżet, ale też infrastrukturę stadionu przy ul. Wrzesińskiej (który formalnie jest własnością miasta). Arkadiusz Rusiecki, prezes Startu Gniezno SA niejednokrotnie odpierał zarzuty jakoby klub żużlowy był li tylko beneficjentem we współpracy z władzami miasta twierdząc, że Gniezno obecnie rozpoznawalne jest w kraju i Europie nie tylko ze względu na swoją historyczną przeszłość, ale też drużynę występującą w najlepszej lidze świata. Tutaj nie mogę się oprzeć małej dygresji. Otóż jeszcze przed meczem ze Stalą Gorzów zremisowanym 45:45 zaczepił mnie mój starszy kolega, niegdyś sportowiec, a obecnie zapalony kibic ni to pytając, ni stwierdzając: - A co to jest za najlepsza liga na świecie, jak ona jest w Gnieźnie? To co to za liga, albo co to za świat?! Jak już wspominałem nie chcąc być złym prorokiem ugryzłem się w język i nie odpowiedziałem, że pewnie już niedługo, bo chyba nie byłoby to dla niego żadne pocieszenie. Sytuacja ta przypomniała mi natomiast moją dość gorącą dyskusję odbytą na przełomie wieków z ówczesnym wiceprezydentem Gniezna zajmującym się między innymi sprawami sportu. Punktem zapalnym stało się moje stwierdzenie, że Gniezna nie stać jest na udział w rozgrywkach I ligi (ówcześnie była to najwyższa klasa rozgrywkowa w Polsce). Muszę przy tym zaznaczyć, że w tamtym czasie na cały gnieźnieński sport władze miasta przeznaczały zaledwie około 10% tego co obecnie otrzymuje sam Start. Jakże więc daleko było nam do ówczesnych potentatów z: Bydgoszczy, Piły (!), Gdańska, czy Wrocławia. Pan prezydent obraził się na mnie jednak za to stwierdzenie tak bardzo, że nawet obecnie mimo, iż pełni zupełnie inną funkcję (jest prezesem jednego ze związków sportowych) nasze relację są raczej chłodne. Dziś to moje stwierdzenie sprzed kilkunastu lat ponownie staje się aktualne. Wydaje się, że do podobnego wniosku dochodzą i działacze Startu, i gnieźnieńscy samorządowcy. Tym bardziej, że postulaty o większym dofinansowaniu innych gnieźnieńskich klubów sportowych kosztem ograniczeń dotacji dla żużla są artykułowane coraz odważniej. Stąd rodzi się pytanie – w jakim kierunku ma pójść gnieźnieński żużel? Odcięcie go od finansowania z budżetu miasta mogłoby być tragiczne w skutkach. Bez tego wsparcia zupełnie realnym stanie się widmo rozwiązania klubu. W starożytnym Rzymie obywatele mieli dwa główne postulaty: chleba i igrzysk. Takimi igrzyskami w Gnieźnie od lat są mecze żużlowe. Nikt chyba nie wyobraża sobie sytuacji, w której mogłoby ich zabraknąć – nawet ci, którzy narzekają na hałas i korki w dniu zawodów. Oczywiście najlepsze byłyby igrzyska z najwyższej półki, ale powoli chyba także wśród kibiców pojawia się zrozumienie, że nie możemy w Gnieźnie sobie na to pozwolić. Miniony sezon zamknął się poważnym minusem finansowym. Oficjalnie mówi się o deficycie na poziomie miliona złotych. Nieoficjalnie, że kwota ta może być nawet trzykrotnie wyższa. Brak uregulowania zobowiązań może skutkować nieotrzymaniem licencji na występy w I lidze. Gnieźnieńscy działacze są dobrej myśli i zapewniają, że poradzą sobie z tymi problemami. Wskazują też, że różnice w zasobach budżetowych poszczególnych klubów mogą doprowadzić, do upadku żużla w Polsce. Nie sądzę jednak, aby tak było. Podobnie jak nie wyobrażam sobie, aby prezesi klubów, które mają odpowiednie środki stwierdzili raptem, że nie będą spełniać wymagań finansowych poszczególnych zawodników w imię solidarności z biedniejszymi ośrodkami. Żużel już dawno przestał być sportem sensu stricto – z ideami igrzysk starożytnej Grecji. Stał się widowiskiem komercyjnym, ale przez swoją nieprzewidywalność wciąż atrakcyjnym. Bo któż fascynowałby się zawodami, w których wyniki uzależnione byłyby li tylko od zasobów finansowych. Tymczasem mający jeden z większych budżetów klub z Rzeszowa opuszcza ekstraligę, a nie kryjąca kłopotów finansowych wrocławska Sparta uratowała się przed degradacją. Już jakieś 20 lat temu z kolegami z „Tygodnika Żużlowego” dyskutowaliśmy na temat komercjalizacji sportu żużlowego dopatrując się widma rychłego upadku, a przynajmniej deprecjacji tego sportu. Tymczasem żużel jest nadal jedną z najpopularniejszych dyscyplin w naszym kraju – jeśli chodzi o zainteresowanie kibiców. Dzięki licznym przekazom medialnym może nawet bardziej popularną niż ćwierć, czy pół wieku temu. Nie liczę zatem na solidarność prezesów – bo kto bogatemu zabroni? Myślę natomiast, że każdy klub powinien tworzyć zespoły na miarę swych możliwości. Dlatego jestem przeciwnikiem łączenia lig i tym samym utworzenia tylko dwóch klas rozgrywkowych, bo to może przyczynić się do upadku kolejnych ośrodków. Cały czas uważam, że to właśnie biedniejsze kluby powinni starać się o szkolenie własnych wychowanków. Ważną kwestią w takim przypadku jest też jednak stworzenie warunków do odpowiedniej gratyfikacji dla macierzystego klubu w przypadku kolejnych transferów (jak to ma miejsce na przykład w piłce nożnej). Nie ukrywam, że śmiać mi się trochę chciało, kiedy podczas prezentacji ekstraligowego zespołu beniaminka na tle pięknie iluminowanej gnieźnieńskiej katedry podano, że żużlowcy Startu w ramach współpracy z władzami miasta będą promować hasło: „Gniezno – Pierwsza Stolica Polski”. Bo tak naprawdę emocjonalnie związanych z miastem było dwóch, może trzech zawodników. Dla pozostałych ważniejsze było (i jest zapewne) to, aby zgadzały się wpływy na ich konta. A w samym mieście niekoniecznie interesowały ich obiekty zabytkowe, a raczej rozrywkowe. Komercjalizacja żużla doprowadziła do pewnych chyba już całkowicie nieodwracalnych zmian. Zatracony został duch zespołowości. Nikt nie jeździ już na zawody autobusem, czy wozem strażackim, jak miało to raz miejsce w przypadku startowców. A przecież Sparta Wrocław kiedyś przyjechała do Gniezna pociągiem (może nawet i nie raz!). To se ne vrati – jak mawiają Czesi. Nie wiem jednak, czy nie warto byłoby wrócić do koncepcji budowania drużyny w oparciu o własnych wychowanków – być może z udziałem jednego lub dwóch już doświadczonych zawodników. Może warto pomyśleć o wspólnym warsztacie, zatrudnieniu mechanika i nie dawaniu zawodnikom pieniędzy na sprzęt, ale jego zakup przez klub i odpowiednim przygotowaniu, aby nie dochodziło do sytuacji, jakie przytrafiały się w tym sezonie na przykład Davidowi Wattowi. O ufundowaniu stypendiów dla młodych zawodników, aby nie musieli martwić się o swój byt, tylko poświęcili sportowi i nauce, która też jest często pomijana przez adeptów. O wsparciu psychologicznym, aby nie dochodziło do zachłyśnięcia się sukcesami i tragedii po porażkach. Myślę, że koszty rocznego utrzymania i zapewnienia sprzętu oraz opieki grupie 5-6 adeptów nie przekroczą wydatków na jednego średniej klasy zawodnika zza granicy, który za 2-3 lata nie będzie pamiętał nazwy miasta, które reprezentował. Być może ktoś mi zarzuci, że moje koncepcje są rodem z minionej epoki – pewnie tak, ale to właśnie wtedy żużlowcy Startu zdobyli jedyny do tej pory medal DMP i dla wielu gnieźnieńskich kibiców ten fakt był o wiele ważniejszy niż dziejące się równolegle, a będące początkiem ustrojowych zmian wydarzenia sierpniowe na Wybrzeżu.
Artykuł ukazał się w 38 numerze „Tygodnika Żużlowego”. W najbliższym wydaniu „TŻ” opublikowany zostanie natomiast obszerny wywiad z Arkadiuszem Rusieckim, prezesem Startu Gniezno SA, w którym między innymi podsumowuje on miniony sezon i przedstawia wizję przyszłości klubu. Zachęcamy do lektury.
Do foto:
Gdyby Sebastian Ułamek w całym sezonie prezentował się tak, jak podczas turnieju Chrobrego, być może Start zdołałby uniknąć degradacji
Radosław Kossakowski + foto