- Kiedy rozmawialiśmy niemal dokładnie przed rokiem mówił pan, że spokojem cierpliwością i pracą macie sobie ugruntować pozycję w Superlidze. Nie było to z pewnością zadanie łatwe, bo MKS PR był nie tylko beniaminkiem, ale w ogóle po raz pierwszy pojawił się na Superligowych parkietach. Czy tamto pańskie założenie uważa pan już za zrealizowane? Czujecie się ugruntowani w ORLEN Superlidze Kobiet?
- Nie, oczywiście że nie! Wprawdzie zajmujemy tuż za półmetkiem zmagań czwarte miejsce w ligowej tabeli, ale nie możemy popadać w hurraoptymizm! Tym bardziej, że rok temu byliśmy w zupełnie innym miejscu. To, co się dzieje teraz, przerosło nasze oczekiwania. Niektórzy twierdzą, że stoi za tym trafiona polityka transferowa. Ja wrócę do tego co mówiłem przed rokiem - spokój i cierpliwość! To dzięki zachowaniu spokoju, mimo tego że przegraliśmy sześć meczów z rzędu i na półmetku mieliśmy tylko pięć punktów, zdołaliśmy utrzymać się w ORLEN Superlidze. Teraz potrzebna jest nam jeszcze cierpliwość, aby rzeczywiście ugruntować swoje miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Myślę, że na to potrzeba trzech, czterech lat. Mówiąc o ugruntowaniu, mam na względzie zajmowanie pozycji w górnej części ligowej tabeli, czyli miejsc od pierwszego do szóstego, bo walka co roku o utrzymanie nie jest oczywiście tym, o czym tu mówimy, i co jest celem naszego zespołu.
- Wprawdzie utrzymanie w gronie dziesięciu czołowych drużyn w kraju zapewniliście sobie już na kolejkę przed zakończeniem zmagań, ale przyzna pan, że sytuacja mogła niepokoić kibiców. Dramatyczny mecz ze Startem Elbląg, który miał przed własną publicznością zapewnić ligowy byt, i w którym gnieźnianki prowadziła już nawet różnicą sześciu punktów, zakończył się porażką 31:33. Paradoksalnie to ostatni zespół ligowej tabeli - Ruch Chorzów, zapewnił gnieźniankom utrzymanie wygrywając w Koszalinie z Młynami Stoisław. Oczywiście wszystko byłoby jeszcze w rękach i nogach pszczółek, bo zwycięstwo w Chorzowie, nawet w przypadku wygranej młynów w Elblągu, i tak zapewniłoby utrzymanie gnieźniankom. Jak wspomina pan tamte wydarzenia, już na chłodno, z perspektywy czasu?
- Nie lubię tego wspominać! Byliśmy w super nastrojach po pierwszej połowie sobotniego meczu ze Startem. Co się stało w drugiej połowie - nie wiemy do teraz! Oczywiście sztab szkoleniowy i my, jako zarząd, analizowaliśmy to wszystko, ale trudno jest racjonalnie wytłumaczyć tę sytuację. Wyciągnęliśmy jednak wnioski na przyszłość. Tamten mecz sprawił, że teraz gramy zupełnie inaczej mając przewagę. Wydaje się, że wtedy chcieliśmy za bardzo, za szybko, żeby jak najpełniej przypieczętować nasz sukces…
– Czyli można powiedzieć, że zabrakło tej cierpliwości o której mówiliśmy wcześniej?
- Tak! I to, myślę, było kluczowe w tamtym momencie. Szczerze mówiąc, po tej porażce ze Startem byliśmy tak przybici, że w ogóle nie śledziliśmy przebiegu meczu Młynów z Ruchem w Koszalinie. Nikt z nas zresztą chyba nie wierzył, że chorzowianki wygrają tamto spotkanie zapewniając nam ligowy byt. Pamiętam, że w trakcie tego meczu nasze zawodniczki miały trening, a ja jakieś spotkanie biznesowe. I nagle rozdzwoniły się telefony. Ja je początkowo odrzucałem, no ale w końcu odebrałem i usłyszałem tę dobrą dla nas wiadomość! To była oczywiście radość, ale nie taka jakiej oczekiwaliśmy my i kibice, bo gdybyśmy wygrali w sobotę ze Startem to byłaby wielka feta w hali imienia Mieczysława Łopatki. A tak, to ta radość nieco się nam rozpłynęła. Świętowaliśmy, ale tylko w naszym gronie. Mieliśmy taki rollercoaster: z nieba do piekła i z powrotem z piekła do nieba. Nie chciałbym więcej czegoś takiego przeżywać. Oczywiście sport to emocje, ale wolałbym, żeby towarzyszyły nam one w walce o wyższe cele a nie o ligowy byt.
- W obecnym sezonie sytuacja jest zgoła odmienna. Na półmetku rundy zasadniczej gnieźnianki plasują się na czwartej pozycji w ligowej tabeli. Jest to dla pana zaskoczenie?
- Gdyby ktoś przed rozpoczęciem sezonu powiedział mi, że na półmetku będziemy zajmowali czwartą pozycję, to kazałbym mu się chyba puknąć w głowę! Rzeczywiście jest to dla nas spore zaskoczenie. Naszym założeniem było cierpliwe wspinanie się w tabeli krok po kroku. W przedsezonowych założeniach mieliśmy aspiracje dostania się do czołowej „szóstki”, bo to gwarantuje pewny ligowy byt, ale realnie celowaliśmy raczej w pozycje siedem-osiem. Jesteśmy po dziesięciu kolejkach. Zostało nam do rozegrania osiem spotkań w rundzie zasadniczej, a sytuacja wygląda tak, że zupełnie realnym staje się miejsce w czołowej „szóstce”. Dodam jeszcze, że w zajęcie co najmniej czwartego miejsca, a nawet piątego, jeśli wyżej plasuje się drużyna Galiczanki Lwów, gwarantuje udział w europejskich pucharach. Myślę, że to byłoby niesamowite historyczne wydarzenie. Marzymy o tym, ale podchodzimy do tego spokojnie. Biorąc pod uwagę dobry początek sezonu i naszą obecną pozycję, stawiamy sobie za cel znalezienie się czołowej „szóstce” po zakończeniu rozgrywek. Wszystko powyżej szóstego miejsca będzie z pewnością nieoczekiwanym sukcesem.
- W międzysezonowej przerwie doszło do kilku roszad w składzie. Jak je pan ocenia?
- Na pewno wzmocniliśmy obsadę bramkarską. Rok temu, po kontuzji Darii Koniecznej zostaliśmy praktycznie z jedną bramkarką i drżeliśmy o zdrowie Dominiki Hoffmann. Stopniowo wprowadzana była Tosia Cieślak, ale potrzebowaliśmy doświadczonej zmienniczki. Ola Hypka przyszła się do nas z Elbląga i stała się praktycznie podstawową bramkarką. Ważne było też wzmocnienie skrzydeł. W minionym sezonie rywalki dość łatwo rozpracowywały nas taktycznie. W obecnym więcej bramek pada ze skrzydeł, gdzie skuteczne są Żaneta Lipok i Nikola Szczepanik. Wydaje się, że jeśli chodzi o poszczególne pozycje, dokonaliśmy najlepszych transferów, biorąc pod uwagę dostępne przed sezonem zawodniczki.
- Drużyna rezerw lideruje w tabeli grupy A I ligi. Co będzie, jeśli wywalczy awans?
- Cieszę się że nasze wychowanki tak dobrze wprowadzają się w piłkę seniorską. Są to przecież aktualne mistrzynie Polski juniorek młodszych i brązowe medalistki mistrzostw Polski juniorek. Decyzję co do tej drużyny będą zapadały na przełomie kwietnia i maja. Ewentualny awans do ligi centralnej wiąże się już ze znacznie wyższymi kosztami. Ale podobne dylemat mieliśmy też przy awansie do pierwszej ligi i znalazły się pieniądze na to, aby nasze młode zawodniczki mogły w niej grać. Czas pokaże co będzie dalej. Na razie dopingujmy również tej drużynie.
- Kiedy na początku obecnego wieku Krzysztof Frąckowiak przychodził do Startu, aby ratować gnieźnieński żużel twierdził, że jego założeniem jest prowadzenie klubu jak firmy. Te założenia szybko musiały zostać zweryfikowane, bo pięknem dla kibiców i przekleństwem dla prezesów jest nieprzewidywalność sportu. Pan również jest biznesmenem. Czy ma pan podobne założenia co do MKS PR?
- Nie wiem czy w piłce ręcznej przy jej obecnej popularności w Polsce jest to możliwe. Tu nie zarabia się na transferach, a nie jesteśmy w stanie podnieść ceny biletów bo po prostu nie wszyscy kibice będą sobie mogli pozwolić na ich zakup. Słaba frekwencja z kolei zniechęca potencjalnych sponsorów. Dlatego wszystko opiera się o dotacje i środki pozyskiwane od sponsorów. Nie ukrywam że wspólnie z Waldkiem Niemienionkiem i Tomkiem Redzikiem, którzy są razem ze mną w zarządzie wkładamy w klub także nasze środki. Dlatego bardzo pilnujemy budżetu, ale nie ma mowy o tym, aby klub generował jakieś zyski. Takie są realia. Podobnie jest w Kielcach, czy Płocku gdzie mają wyższą frekwencję jeśli chodzi o kibiców i większą popularność ze względu na udział w rozgrywkach europejskich.
- Gnieźnieńskie szczypiornistki są bliskie walki o medale mistrzostw Polski. Są również bliskie ćwierćfinału Pucharu Polski, bo mecz z Dziewiątką Legnica powinien być tylko formalnością. Oczywiście każdy sportowiec powie, że będzie walczył o jak najwyższe cele, ale realnie, co by pana usatysfakcjonowało jeśli chodzi zarówno o rozgrywki ligowe jak i pucharowe?
- Jak już wspominałem cel na ligę mamy wyznaczony. Jest to pozycja w czołowej „szóstce”. Jeśli chodzi o Puchar Polski, nie spinamy się jakoś bardzo mocno. Początek roku będzie dla nas bardzo intensywny. Gramy praktycznie co tydzień i do tego zanosi się, że jeszcze przez jakiś czas będziemy musieli radzić sobie bez kontuzjowanych Martyny Matysek i Justyny Świerżewskiej. Na pewno priorytetem będzie dla nas liga. Po cichu marzymy o miejscu dającym mam prawo gry w rozgrywkach europejskich. Pucharu Polski na pewno też nie odpuścimy zupełnie, ale liga jest najważniejsza!
rozmawiał: Radosław Kossakowski
Liczba komentarzy : 0