Wprawdzie spotkanie finałowe dopiero w niedzielę, ale już wiadomo, że zmierzą się w nim drużyny Argentyny i Francji. Z pierwszą z nich Polacy przegrali w grupie 0:2. Obrońcy mistrzowskiego tytułu pokonali z kolei Biało-Czerwonych w meczu 1/8 - 3:1, ale mimo porażki to właśnie spotkanie z Francuzami, obok zwycięstwa nad Arabią Saudyjską 2:0, uznano za jedno z lepszych rozegranych przez zespół Czesława Michniewicza w ostatnim czasie. Pewnie te oceny zmienią się nieco w kontekście faktu, że w Katarze przegraliśmy tylko z mistrzem i… oczywiście wicemistrzem świata. Styl gry kadry narodowej nie zachwycał już jednak przed wyjazdem na mistrzostwa (o czym pisałem tutaj), a i niewiele poprawił się w Dosze. Większość kibiców i ekspertów stoi na stanowisku, że mamy najlepszego zawodnika na świecie (Robert Lewandowski), tylko nie potrafimy wykorzystać jego potencjału. Ja pozwalam sobie mieć nieco odmienne zdanie. Jeśli zestawić liderów czołowych reprezentacji mistrzostw: Kyliana Mbappe (Francja), Leo Messiego (Argentyna), czy Lukę Modricia (Chorwacja). To żaden z nich nie jest „obsługiwany przez zespół”, a wręcz przeciwnie każdy z dużym zaangażowaniem gra zarówno w elementach defensywnych, jak i przede wszystkim przy konstruowaniu akcji ofensywnych (czasem również kończąc je celnymi strzałami). Kapitan reprezentacji Polski może i wracał na swoją połowę. Może i czasem zatrzymał jakiś atak, ale o akcjach w stylu Messiego w 69. minucie meczu z Chorwacją ( 3:0 - asysta przy bramce Juliana Alvareza), czy Mbappe w 79. minucie meczu z Marokiem (2:0 - asysta przy bramce Kolo Muaniego) mógł tylko pomarzyć. Zazwyczaj tracił piłkę najpóźniej po starciu z drugim rywalem. Nawet pojedynek z Messim wygrał tylko dlatego, że sfaulował kapitana Argentyny. To już więcej efektywnych zwodów pokazał w ciągu pięciu minut danych mu przez trenera Michniewicza w meczu z Francją Kamil Grosicki. Ktoś powie, że to końcówka meczu, na podmęczonych rywali. OK. Ale Grosik zawsze oddawał serce tej reprezentacji. A w sporcie to często coś więcej niż umiejętności techniczne, co pokazali wszyscy reprezentanci Maroka (celowo nie podawałem wcześniej nazwiska żadnego lidera tej reprezentacji). Zdecydowanie najlepszym zawodnikiem naszej reprezentacji w Katarze (i nie jestem w tej opinii odosobniony) był Bartosz Bereszyński. Tym bardziej, że lewa obrona nie jest ulubioną pozycją wychowanka TPS Winogrady, a w Sampdorii gra on zazwyczaj na prawej stronie. Duży szacun także dla Wojtka Szczęsnego! Nie lubię go ze względu na nałogowe palenie papierosów i cechy charakteru odziedziczone po ojcu. Wprawdzie Szczęsny junior sam jest krytyczny wobec swego protoplasty, ale oprócz urody odziedziczył po nim: zarozumiałość, przemądrzałość i nadmierne poczucia własnej wartości. W Katarze był jednak opoką w naszej bramce i nie wykluczam, że było to możliwe po części właśnie dzięki tym cechom charakteru.
Gdyby nie styl reprezentacji, to w kontekście odpadnięcia z rywalizacji po porażce 1:3 z Francją, która może obronić tytuł mistrzowski, można by występ Polaków ocenić zupełnie przyzwoicie. Niestety, do beczułki miodu dolano wiadro dziegciu. Nie przysłużył się kadrze premier Morawiecki obiecując premie bez pokrycia finansowego. A może, skoro już obiecał, to odpaliłby coś ze swego niemałego, skrywanego sukcesywnie, majątku? Chociaż z drugiej strony pewnie co najmniej kilku polskich piłkarzy jest od niego bogatszych… To po co było w ogóle zaczynać ten temat, skoro kadra i tak miała obiecane nagrody z premii FIFA? A udział w Mundialu ma w sobie coś, czego za żadne pieniądze i tak się nie kupi…
Równie smutny był powrót reprezentacji do kraju. Pierwszy raz od 36 lat było za co poklaskać, podziękować. Pamiętam powrót Polaków z Hiszpanii w 1982 roku. W związku z awarią samolotu zamiast w południe wylądowali na Okęciu po północy, a dziesiątki tysięcy ludzi czekali na reprezentację niemal jak na papieża. Podobnie było osiem lat wcześniej po powrocie z mundialu w Niemczech. Wtedy specjalnym autobusem bez dachu kadra objechała niemal całą Warszawę. Tym razem połowa kadrowiczów prosto z Kataru udała się na wakacje, Pozostali nawet nie wyszli do czekających na nich najwierniejszych kibiców. Słabe to panowie, naprawdę! Jeszcze słabsze niż te mecze z Chile, Meksykiem, czy Argentyną…
Mistrzostwa jeszcze trwają. Wiele mocnych zespołów odpadło jeszcze przed Polską. Finał Argentyna – Francja nie jest jednak żadnym zaskoczeniem. Francuzi bronią tytułu, ale ja raczej stawiam na Argentyńczyków. Życzę Messiemu, który jest kolejnym po Kempesie i Maradonie charyzmatyczny liderem Albicelestes, pięknego zwieńczenia niesamowitej kariery. Równie emocjonujący jak finał będzie zapewne także mecz o trzecie miejsce pomiędzy wicemistrzem świata Chorwacją, a rewelacyjnym Marokiem. W tym wypadku mam podzielone serce. Uwielbiam Chorwację, podobnie jak Włochy, a może jeszcze bardziej (bywam tam ostatnio częściej), ale błyskotliwa, oparta na znakomitym przygotowaniu lekkoatletycznym gra Marokańczyków urzeka mnie od początku tych mistrzostw. Można się tyko zastanawiać, jak potoczyłby się półfinał z Francją gdyby w 27. minucie sędzia spotkania nie popełnił ewidentnego błędu. Cesar Ramos dopatrzył się faulu Sofiana Boufala na Theo Hernandezie. Problem jednak w tym, że to Francuz mając problem z opanowaniem piłki poślizgnął się i wpadł na zawodnika Maroka, który ostatecznie ukarany został jeszcze żółtą kartką. Ramos pewnie będzie jeszcze przez wiele lat niemile wspominany w Maroku, podobnie jak Howard Webb w Polsce. Z tą tylko różnicą, że Anglik podyktował przeciwko Polakom rzut karny „z kapelusza” w doliczonym czasie meczu ME ‘2008 z Austria, co w konsekwencji odebrało Biało-Czerwonym zwycięstwo i szanse na wyjście z grupy. Meksykanin z kolei nie odgwizdał ewidentnego karnego odbierając Maroku szansę na wyrównanie. Niezależnie od tego, mecze o medale będą z pewnością fascynujące. Przedświąteczny weekend zapowiada się więc niezwykle emocjonująco.
Radosław Kossakowski / foto Xinhua
Liczba komentarzy : 0