W pierwszej połowie obie drużyny grały bardzo ostrożnie. Rywalizacja toczyła się głównie w środkowej strefie boiska. Akcji ofensywnych było jak na lekarstwo, a celnych strzałów zabrakło w ogóle. Najpoważniejsze zagrożenie przyniosła w 29. minucie akcja Szymona Pawłowskiego zakończona strzałem Karola Linettego. Piłka po jego uderzeniu sprzed pola karnego minimalnie minęła prawy słupek bramki gospodarzy. Do przerwy przy żelaznej dyscyplinie taktycznej nastawionej głównie na defensywę było 0:0, chociaż to lechici mieli optyczną przewagę. Udowodnili to zresztą tuż po przerwie szybko obejmując dwubramkowe prowadzenie. W 47. minucie goście egzekwowali rzut rożny. Piłkę dośrodkowaną z prawej strony przez Barry’ego Douglasa wybił przed siebie Dusan Kuciak. Sporo miejsca na oddanie strzału miał Dawid Kownacki, ale jego uderzenie z woleja zostało zablokowane przez obrońców. Futbolówka trafiła ostatecznie do Darko Jevitića, który plasowanym strzałem pokonał zasłoniętego bramkarza gospodarzy. Nie minęły nawet trzy minuty a na tablicy świetlnej było już 0:2. Lechici dokonali tego, czego nie zdołali zrobić tydzień wcześniej na Stadionie Narodowym - dobili leżącą Legię (chociaż i tym razem nie do końca). Błąd Ivicy Vrdoljaka przy wyprowadzaniu piłki z własnej połowy wykorzystał Karol Linetty. Pomocnik Lecha zdecydował się na indywidualną akcję i strzał sprzed linii pola karnego - podobnie jak w pierwszej połowie. Przy czym tym razem uderzał w lewy narożnik bramki i co ważniejsze - celnie. Legioniści od razu zdecydowanie ruszyli do odrabiania strat, a największe zagrożenie pod bramką Lecha stwarzali egzekwując rzuty rożne. Po jednym z kornerów padła zresztą bramka kontaktowa. W 54. minucie precyzyjnie na głowę Iicy Vrdoljaka dośrodkował Michał Kucharczyk, a kapitan gospodarzy pięknym strzałem pokonał Jasmina Burića. Niespełna dziesięć minut później legioniści niemal skopiowali tę akcję. Tym razem sytuacyjne dośrodkowanie Kucharczyka na głowę Orlando Sa zakończyło się jednak skuteczną interwencją bramkarza Lecha, choć wyrównująca bramka naprawdę wisiała na włosku. W odpowiedzi indywidualną akcją popisał się Zaur Sadajew. Rosjanin odebrał piłkę Orlando Sa jeszcze na własnej połowie i dobiegł z nią w pole karne Legii, a następnie w stylu Lionela Messiego, mimo obecności Inaki Astiza, sprytnym, technicznym podbiciem posłał futbolówkę nad nogą obrońcy i obok wychodzącego na przedpole Dusana Kuciaka. Gdyby piłka wpadła do bramki byłoby po meczu, a gol byłby nawet ładniejszy niż gwiazdy Barcelony w meczu z Bayernem. Tymczasem futbolówka odbiła się tylko od słupka, tuż pod spojeniem z poprzeczką. Legioniści walczyli do końca o remis. Już w końcówce doliczonego czasu gry przed niesamowitą szansą stanął Guilherme, który po dośrodkowaniu z lewego skrzydła od Michała Kucharczyka, strzelając z około sześciu metrów posłał piłkę wysoko ponad poprzeczką bramki Lecha i w tej sytuacji lider przegrał z wiceliderem 1:2.
Legia Warszawa Lech Poznań 1:2 (0:0)
Bramki:
Legia - Ivica Vrdoljak - 1 (54’)
Lech - Darko Jevtic - 1(47’), Karol Linetty - 1(49’)
Legia - Dusan Kuciak, Łukasz Broź, Jakub Rzeźniczak, Inaki Astiz, Tomasz Brzyski, Michał Żyro (77 Guilherme), Ivica Vrdoljak, Tomasz Jodłowiec, Ondrej Duda, Michał Kucharczyk, Marek Saganowski (61 Orlando Sa).
Lech - Jasmin Burić, Tomasz Kędziora, Paulus Arajuuri, Marcin Kamiński, Barry Douglas (72 Zaur Sadajew), Dawid Kownacki (65 Tamas Kadar), Karol Linetty, Łukasz Trałka, Darko Jevtic (88 Dariusz Formella), Szymon Pawłowski, Kasper Hamalainen.
Sędziował Szymon Marciniak z Płocka
Widzów - 25 037
Druga podróż poznanian do stolicy w ciągu kilku dni tym razem zakończyła się sukcesem. Tydzień wcześniej podopieczni trenera Macieja Skorży mimo prowadzenia na Stadionie Narodowym 1:0 przegrali w finale Pucharu Polski z Legią 1:2 (opis tego meczu tutaj). Sobotnie spotkanie z "wojskowymi" okazało się nie tylko okazją do skutecznego rewanżu, ale w głównej mierze istotnym otwarciem w walce o mistrzostwo kraju. Po wygranej w Warszawie Lech wyprzedza Legię o 2 punkty. Za plecami obu drużyn czai się jeszcze Jagiellonia Białystok mając zaledwie 2 oczka straty do warszawian (po piątkowym remisie ze Śląskiem Wrocław 1:1) i choć trener Michał Probierz zapowiadał wielokrotnie (choćby tutaj), że nie walczy o medale mistrzostw Polski, to z pewnością kibicom na Podlasiu marzy się nawet złoto ( i jest to marzenie zupełnie realne biorąc pod uwagę znane powiedzenie o dwóch bijących się, a trzecim korzystającym). W Wielkopolsce zapewne nikt nie obraziłby się, gdyby to białostocczanie stanęli na drugim stopniu podium za Lechem. A już w najbliższą niedzielę Jaga zawita do Poznania - emocji więc z pewnością nie zabraknie.
Radosław Kossakowski/foto archiwum
Liczba komentarzy : 0