Nie odwołano zaplanowanych tego dnia imprez sportowych, ale symbolami hołdu, pamięci i podziękowania Tadeuszowi Mazowieckiemu za odwagę podjęcia walki o swobody obywatelskie i trud budowania fundamentów demokratycznej Polski miała być minuta ciszy – symbol z jednej strony nie wymagający specjalnego trudu i zaangażowania, a z drugiej jakże wymowny szczególnie na tętniących zwykle hałasem, mogących pomieścić kilkadziesiąt tysięcy widzów trybunach nowoczesnych stadionów. Obserwując przygotowania zawodników Lecha i Górnika do meczu 15. kolejki piłkarskiej ekstraklasy oczekiwałem takiej chwili duchowego uniesienia przy Bułgarskiej. Tym bardziej, że oprócz premiera Tadeusza Mazowieckiego minutą ciszy miała także zostać uczczona pamięć dwóch zmarłych niedawno piłkarzy: legendarnego Gerarda Cieślika i zawodnika Górnika Zabrze – Ryszarda Krausa. Tuż przed pierwszym gwizdkiem arbitra zawodnicy zgodnie ze zwyczajem stanęli na przeciwległych łukach okręgu otaczającego środek boiska w goście jedności i skupienia. Niestety, cisza trwała zaledwie kilka sekund i przerwana została przez pojedynczy okrzyk z „Kotła” - „Raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę”. Wkrótce jedno z haseł walki z komuną z lat osiemdziesiątych minionego wieku zostało podchwycone przez kolejnych kibiców i zamiast chwili skupienia – powstał harmider. Sędzia Szymon Marciniak nie odczekując nawet minuty zagwizdał wcześniej przerywając tę żenującą sytuację.
Mam świadomość, że taki sposób „hołdu” dla Tadeusza Mazowieckiego nie był inicjatywą wyłącznie fanów Kolejorza, ale ogółu środowisk kibicowskich w Polsce (podobny scenariusz miała „minuta ciszy” w Gdańsku). Jestem natomiast przekonany, że były premier aktywnie walczący z komuną (będąc jednym z najdłużej internowanych w okresie stanu wojennego) wcale by sobie takiego pożegnania nie życzył. Łatwo zresztą teraz będąc w grupie rzucić takie, czy inne hasło - mając pewność bezkarności. Wątpię natomiast, czy znający tamte czasy zapewne wyłącznie z przekazów telewizyjnych młodzi kibice mają świadomość, że za podobną wypowiedź w latach osiemdziesiątych można było zostać spałowanym, aresztowanym, a nawet stracić życie. Jeszcze gorzej było zapewne tuż po II wojnie światowej, kiedy „wprowadzano nowy ład” za przywództwa w ZSRR Józefa Stalina. Ale nie wykluczam, że i po jego śmierci o swoją przyszłość zadrżał pewnie Gerard Cieślik, kiedy to w 1957 roku w eliminacjach MŚ strzelił na Stadionie Śląskim w Chorzowie dwie bramki w wygranym przez biało-czerwonych 2:1 meczu ze Związkiem Radzieckim. Wtedy dla 100 tysięcy kibiców zgromadzonych na trybunach i milionów przy radioodbiornikach to zwycięstwo musiało wystarczyć do pokrzepienia serc. O głośno wypowiadanych hasłach otwarcie głoszących sprzeciw swoistej podległości wobec ZSRR wtedy nawet nie myślano. Dlatego uważam, że gestem bardziej wymownym i adekwatnym do sytuacji z minionej niedzieli byłoby podniesienie dwóch palców w kształcie litery „V” – symbolu zwycięstwa tak propagowanego przecież przez Tadeusza Mazowieckiego i mówiącego tak wiele (mimo przenikliwej ciszy) chociażby podczas pogrzebu Grzegorza Przemyka, o którym większość kibiców z trybuny numer 2 INEA Stadionu zapewne nigdy nie słyszała.
Kiedy w 2004 roku będąc w Londynie miałem okazję obserwować derbowy mecz Premier League pomiędzy Tottenhamem, a Crystal Palace uniosło mnie zachowanie kibiców na White Hart Lane. Kilka dni wcześniej zmarł Bill Nicholson związany z Tottenhamem od 1935 roku jako zawodnik, trener, działacz i w końcu prezydent honorowy. Kiedy przed meczem wspominano jego zasługi kibice przez kilka minut na stojąco stonowanymi oklaskami oddali mu hołd. Być może również w taki właśnie sposób można było uczcić zmarłych: Tadeusza Mazowieckiego, Gerarda Cieślika i Ryszarda Krausa. Czasem cisza brzmi głośniej, niż najbardziej wykrzyczane hasła. Takiej chwili zadumy i wzniosłości zabrakło mi w niedzielę przy Bułgarskiej…
Radosław Kossakowski + foto
Liczba komentarzy : 2